Ten film zabili marketingowcy.
Tytuł oryginalny: Terminator Genisys (tytuł polski: Terminator $$$)
Gatunek: cybernetyczny
Reżyserował: Alan Taylor, który zjadł zęby na wielu, znakomitych serialach
Za występy pensję pobrali: Arnold 2015, Arnold 1991, Arnold 1984, Daenerys Targaryen, kumpel małp, syn Johna McClane’a, The Doctor, Stormshadow
W skrócie: Metalowi panowie trzaskają się po ryjach.
Jeśli widzieliście zwiastuny, to spoilerów się nie bójcie, bo nic Was już nie zaskoczy.
Jeśli nie widzieliście, to pokrótce wygląda to tak:
Roboty przenoszą się w czasie. Ludzie przenoszą się w czasie. Wszyscy trzaskają się po pyskach. Znowu przenoszą w czasie. Strzelają. Coś wybucha. Eksplodują samochody, śmigłowce, budynki. Ktoś przelatuje przez ścianę, dostaje po twarzy, strzela z granatnika itd. Potem jest koniec i idziecie do domu zastanawiając się czy ktoś kiedyś zrobi wysokobudżetowy film o podróżach w czasie, który będzie miał sens.
Nigdy nie powstanie Terminator lepszy od drugiej części. Ba! Stanie się cud, jeśli kiedykolwiek powstanie jakikolwiek film akcji tak dobry jak Dzień Sądu. Terminator Genisys nie dorasta pierwowzorowi do pięt. Ale nie jest też taki zły jak sugerują oceny.
Ten film zabił marketing. Jeśli widzieliście zwiastuny, to w zasadzie widzieliście już cały film. Jeden rzut okiem na plakat i macie zdradzony największy plot-twist. Fabuła Genisys to zlepek pomysłów z poprzednich filmów, więc powiedzmy, że spoilery nie psują wrażenia aż tak bardzo, ale to i tak słabe. Tym bardziej, że oprócz tego są jeszcze niedoróbki produkcyjne. Pamiętacie żałośnie słabe CGI mechanicznej ręki Arnolda z pierwszego zwiastuna? W filmie wygląda to dużo lepiej. Jakby do materiałów promocyjnych użyto wczesnych renderów.
Załóżmy jednak, że zwiastunów nie widzieliście, plakat nie rzucił się Wam w oczy i na film idziecie z czystym umysłem. Czy będziecie się dobrze bawić?
I tak, i nie.
Pierwsza połowa filmu dla fanów serii jest bardzo satysfakcjonująca. Fabuła związana ze skokami w czasie jest potwornie zagmatwana i w dużej mierze nie ma sensu, ale powrót do scen znanych z T1 i T2 w nowej odsłonie to świetny pomysł. Tym bardziej, że CGI w scenach z młodym Arnoldem urywa głowę, a pomysł na starcie z T-1000 to powiew kreatywności.
Nowa Sarah Connor daje sobie również rewelacyjnie radę i Emilia Clarke znakomicie oddaje tę postać, mimo że momentami nie jest to łatwe, bo teksty jakie musi nam sprzedawać będą ciężkie do zaakceptowania przez kogokolwiek z więcej niż 13 latami na karku. Do tego wszystkiego nie ma tu przesytu idiotyczną akcją, mamy czas na złapanie oddechu między kolejnymi strzelaninami, a 3D (jeśli to kogoś jeszcze obchodzi) wygląda zadziwiająco dobrze.
Niestety później robi się już tylko gorzej.
Temporalnych zawiłości fabularnych przybywa i zauważamy, że bohaterowie coraz częściej sprzedają nam ten świat w paskudnie łopatologicznych dialogach napisanych tylko na potrzeby ekspozycji. W kilku scenach Arnold zmienia się w chodzącą Wikipedię. Ktoś wpadł też na upośledzony pomysł, by do filmu pakować jakieś pseudo rozbudowane relacje uczuciowe między bohaterami. Są one napisane tak znakomicie jak „50 Twarzy Greya”. Tylko bez golizny, więc już totalnie bez sensu.
Oczywiście im dalej w las, tym więcej drzew płonie. Jak to ostatnio w blockbusterach bywa, póki film utrzymuje spokojniejsze tempo wstępu jest ciekawszy. Później to już tylko paskudnie wykonane pościgi CGI helikopterami, okładanie po metalowych pyskach bez większego sensu i kolejne dziury w opowieści. Muszę jednak przyznać, że film zaczął mnie rozczarowywać dużo później niż przypuszczałem. Przez połowę bawiłem się naprawdę nieźle, a w okolicach 3/4 seansu nadal dobrze.
Nie zrozumcie mnie źle, to nadal jest przeciętny film. Poza sentymentalną wycieczką do kultowych początków nie oferuje zbyt wiele więćej. Ale 26% w ocenach widzów na Rotten Tomatoes i 39% na Metacritic, to zdecydowana przesada.
W kwestiach kontynuacji Terminatora 2 osobiście najbardziej trzymałem kciuki za sukces finansowi części czwartej, Salvation. Film miał wiele wad, ale było to przynajmniej coś nowego w tej marce. Genisys wraca do tych samych wątków, tych samych postaci, a momentami nawet tych samych scen co kiedyś. Z jednej strony odcina się od Terminatora 3 i Salvation, a z drugiej czerpie pełnymi garściami z pomysłów, które się w nich pojawiły. Jest przez to wadliwym składakiem posklejanym z rupieci, a nie wydajnym cybernetycznym organizmem stworzonym do zaspokajania potrzeb nerda.
Najlepsze co można powiedzieć o Terminator Genisys, to że początek jest epicki, kilka scen naprawdę udanych, akcja czytelna, a Arnold rewelacyjny.
Z kolei najgorsze, co przychodzi mi do głowy gdy o nim myślę, to nijakość. Twórcy bardzo starają się pokazać zawiłą, wielowarstwową opowieść SF, ale widać, że najlepiej wychodzi im przebijanie bohaterów przez ściany. I te fragmenty sprawiają autentyczną radość. Reszty mogłoby nie być.