Wiedźmin ma dwa miecze. Jeden na potwory, a drugi na inne potwory. Tyle, że w „Sezonie Burz” Geralt mieczy nie ma.
Andrzej Sapkowski stara się chyba zapracować na tytuł największego trolla wśród pisarzy. Bywa niemiły i niecierpliwy, zdarza się że także wobec swoich fanów. Skąpi swego błogosławieństwa fabułom gier CD Projekt RED, a do tego otwarcie przyznaje, że ten temat go nie interesuje, bo na grach to się nie zna. Twórcy gry podkreślają, że doskonale go rozumieją (co podkreślał Adam Badowski w rozmowie z Masą Kultury). Jest zgoda – Geralta i cały jego świat stworzył Sapkowski. Jak Sapkowski będzie chciał opowieść kontynuować to ma do tego prawo i na nic oglądać się nie musi.
I Sapkowski postanowił z tej możliwości skorzystać.
W styczniu 2012 r. ogłosił w Radio Gdańsk , że zamierza kontynuować przygody Wiedźmina. Przy okazji, żeby podkreślić swój trollerski charakter, niejako mimochodem i bez ostrzeżenia streścił zwrot akcji z niewydanego jeszcze wtedy w Polsce drugiego tomu „Tańca ze Smokami” George’a R. R. Martina (czego nie mogę wybaczyć mu do dzisiaj). I od czasu tej zapowiedzi, że historię o Geralcie z Rivii zamierza opowiadać dalej AS, jak to zwykło się pieszczotliwie pisarza nazywać, zniknął z mediów aby książkę w ciszy tworzyć.
CD Projekt RED i gracze zaciskali kciuki żeby to jednak nie była bezpośrednia kontynuacja 5-księgu wiedźmina. Inny kciuki ściskali aby było to dobre. A ci, którym Sapkowski zniszczył taniec ze smokami wbijali natomiast swoimi kciukami szpilki w uformowaną na jego podobieństwo laleczkę voodoo.
Wtem. Niespodziewanie. Na półki trafił „Sezon Burz”.
Czym jest „Sezon Burz”?. Wydawca w opisie książki ładnie ściemnia:
„WIEDŹMIN. SEZON BURZ to w wiedźmińskiej historii rzecz osobna, nie prapoczątek i nie kontynuacja. Jak pisze Autor: Opowieść trwa. Historia nie kończy się nigdy…”
Aha. Jasne. Wystarczy przeczytać kilka stron i wszystko jasne – prequel. Straszne słowo, którego nikt tu jasno wypowiedzieć nie chciał. A sprawa jest dosyć oczywista, jako że całość dzieje się zaraz przed wydarzeniami z pierwszego opowiadania o Geralcie, które napisał Sapkowski, czyli „Wiedźmina” (historia o strzydze i królu Folteście). W „Sezonie Burz” Geralt przybywa do portowego miasta Kerack gdzie oczywiście szybko zostaje wplątany w niezłą kabałę. Ktoś kradnie mu miecze, a samym Gerlatem mocno interesuje się piękna czarodziejka Lytta Neyd. Zaraz rusza seria wydarzeń, która rzuca Geraltem od przygody do przygody.I problem w tym, że tym naszym Wiedźminem rzuca ten sztorm całkiem nieporadnie.
Z jednej strony mamy tu wszystko. Ot „Wiedźmin” w pigułce do spożycia przed snem. Jest walka, są potwory, spiski magów, gołe czarodziejki z magicznie poprawianymi piersiami, intrygi toczące się wokół tronów, problemy społeczne, trochę humoru i przekleństw oraz światłe rady barda Jaskra. Jest też miejsce dla frywolnego krasnoluda. Jest też i on – wiedźmin Geralt chroniący ludzi przed potworami. Obojętnie czy tymi co zabijać je trzeba srebrnym mieczem, czy te drugie, na które zwykły stalowy miecz wystarczy.
Mieszanka niby to i dobra. Problem w tym, że ta książka to tylko z pozoru powieść. Tak naprawdę jest to zbiór opowiadań, które mają własną fabułę i własnych bohaterów. Problem w tym, że łączący je w całość ścieg wydaje się zbyt gruby. Całość zyskałaby gdyby Sapkowski porzucił pozory i wzorem wcześniejszych książek wydał Sezon Burz właśnie jako zbiór opowiadań, a nie ukrywał ten fakt pod maseczką powieści. A tak brakuje silnego wątku. Kolejne przygody zaczynają się bez ładu i składu. Wszystkim rządzi deus ex machina. Raz idzie Geralt przez las i spotyka potwora. Chwile potem potrzebuje przeprawić się przez morze i akurat pierwszy statek, który spotyka ma problemy z innym potworem. Całość powoduje spory chaos.
Drugim moim problemem jest fakt, że „Sezon Burz” jest właśnie prequelem. Do tego wydanym aż 14 lat po ostatniej części wiedźmińskiego cyklu. Prequel z samego swojego założenia musi opowiadać historię mało istotną. Taką, którą autor mógł kiedyś pominąć, albo co gorsza wcale jej wcześniej nie wymyślić. Prequel w zamierzeniu ma łatać dziury w opowieści. Czasem jednak zdarza się, że wbija się klinem w dosyć spójną strukturę i rozpycha ją na boki w taki sposób aby stworzyć iluzję ciągłości. Co nie zawsze wychodzi.
„Wiedźmina” czytałem ostatnio w liceum. Nie wiem więc na ile „Sezon Burz” wdziera się w strukturę i jak delikatnie to robi. Nie zmienia to jednak podstawowego faktu – skoro „Sezon Burz” był niepotrzebny 14 lat temu, to co niby sprawia, że jest potrzebny dzisiaj? Nie dowiemy się z tej książki niczego nowego o Wiedźminie. No może oprócz tego, że kiedyś był frajerem na posyłki, którym manipulować bez problemu mogli:
Ale pomimo, że naiwniak, na całe szczęście ciągle to także dupek. A nawet jak opisuje go jedna z książkowych postaci – dupek odważny.
No dobra, bądźmy szczerzy. Chciałem po tym nowym Geralcie pojechać. I suchej nitki na nim nie zostawić. Ale nie mogę tego zrobić. Bo mimo wszystko książkę czytało mi się przyjemnie. Okazało się, że brakowało mi Geralta. A i Sapkowski potrafi jeszcze językiem się posługiwać, a chwilami i akcję porządnie poprowadzić. Część historii z „Sezonu Burz” była po prostu dobra ( z wątkiem Lisicy na czele). I tak „Sezon Burz” połknąłem w dwa wieczory i raczej nie płakałem przy tym z bólu.
Początkowy entuzjazm minął jednak po tym jak zacząłem się zastanawiać, co ja tam właściwie przeczytałem. To trochę tak jak z letnim blockbusterem – póki oglądasz jest świetnie. Kiedy przestaniesz, odetchniesz świeżym powietrzem i odczekasz kilka dni okaże się że film, którym jeszcze wczoraj się zachwycałeś wcale dobry nie był.
I taki jest właśnie nowy wiedźmin. Potrafi wciągnąć, ale w gruncie rzeczy jest dosyć miałki. Miał być „Sezon Burz”, a dostaliśmy poranną mżawkę.