Czekasz na serial Constantine? Ja niespecjalnie, bo prawdziwy John Constantine już tu jest.
Daleko mi do hura optymizmu w związku z zapowiedzianym serialem „Constantine”. Bo i z czego tu się właściwie cieszyć? No super, będzie Constantine. Ale czy będzie tam też taki John Constantine jakiego chciałbym obaczyć? Wątpię. I wcale nie chodzi mi o to, że aktor, który ma (podobno) grać tytułową rolę mi nie pasuje. Mówiąc szczerze nie wiem nawet kim Matt Ryan jest, ale to może i dobrze. Bo mogę żyć w przekonaniu, że chociaż nie jest powszechnie znany to może chociaż aktor zdolny i w nowym serialu rozwinie skrzydła. Wątpliwości wzbudza natomiast postać reżysera łączonego z projektem. Lubię filmy Neila Marshala („Dog Soldiers”, „Descent”) jednak nie podoba mi się jego fetysz dla wizualnego szoku. Nie jestem pewien, czy to akurat coś co chciałbym tutaj zobaczyć. Nie nastraja też optymistycznie stacja NBC, która całość produkuje. Oni radzą sobie świetnie z komediami, jeżeli chodzi o poważniejsze tematy to warto wspomnieć chociaż o „Hannibalu”. Serialem najpierw się podnieciłem, a potem porzuciłem go bez ochoty kończenia.
Koniec końców, gdyby za projekt odpowiadało HBO, AMC, Showtime lub Netflix to bym się niebezpiecznie podniecił. A tak jest mi to obojętne. W najlepszym wypadku „Supernatural” w wersji dla trochę starszego odbiorcy. Ewentualnie przerobiony na serial film z 2005 r., w którym John będzie chodził z shotgunem i masowo strzelał do potworków niczym nadnaturalna wersja Punishera.
Jeżeli serial „Constantine” okaże się zawodem to dla mnie nie będzie on zbyt srogi. Bo ja już swojego Johna Constanine znalazłem. Fani „Hellblazera” zamiast podniecać się newsami o serialu NBC zróbcie to co ja i zacznijcie oglądać… „True Detective”. Lepszego Constantina, niż tego w wykonaniu Matthew McConaughey nie znajdziecie nigdzie.
Bo kim tak właściwie ten John Constantine dla mnie jest? To postać stworzona przez Alana Moore przy okazji komiksu „The Saga of The Swamp Thing”. Bohater tak ciekawy, że szybko doczekał się swojej własnej serii. Ja kojarzę go głównie za sprawą Neila Gaimana, Jamie Delano i Gartha Ennisa. Constantine to detektyw-okultysta potrafiący komunikować się z zaświatami. Ważne jednak jest to, że nie jest on typem rycerza na śniącym koniu mknącym na ratunek księżniczkom. Jasne, czasem zdarzy mu się zrobić coś przyzwoitego, ale przede wszystkim to niezły gnojek, egoista nie stroniący od różnych używek z alkoholem i papierosami na czele. Nie zmienia to faktu, że Constantine jest diabelnie inteligentny i przebiegły, co w połączeniu z jego bezczelnością pozwala mu wykiwać każdego demona.
W komiksach z cyklu „Helblazzer” urzekał mnie ciężki klimat noir, no i właśnie ten przeklęty dupek-oportunista John Constantine. Niektórzy na wiadomość o tym, że cierpią na nieuleczalnego raka płuc i niebawem umrą zaczynają produkować metaamfetaminę. Constantin w tych samych okolicznościach postanawia oszukać trzech lordów piekieł. A gdy mu się udaje ta sztuczka i zostaje przez nich uleczony żegna się pokazując im wyprostowanego środkowego palca. I wbrew tragicznej adaptacji tej historii z Keano Reavesem udaje mu się to bez strzelania z krzyża-shotguna.
Nie wiem kim potem się stał Constantine. Krótko po świetnym „Dangerous Habits” zrezygnowałem ze śledzenia jego przygód. Miałem wrażenie, że stają się one coraz bardziej, hmm… „superbohaterskie”. Być może Constantine biegał i strzelał do demonów. Jednak ja nie tego oczekiwałem.
I w tym momencie z pomocą przychodzi detektyw Rust Cohle s rewelacyjnego serialu „True Detective”. O walorach tej produkcji nie będę się rozpisywał bo krótko, celnie i zwięźle zrobił to już Szymon. Mi w tym momencie chodzi o „młodszą” wersję Rusta. Inteligentny, uparty, nieprzystosowany do życia w społeczeństwie, z ponurą przeszłością i widzący więcej niż inni, zwykli ludzie. On nawet jest bezczelny tak jak John być powinien. Bo ta bezczelność wynika ze świadomości wartości własnej osoby. Dodajmy do tego wątek okultystyczny, albo nawet i elementy weird fiction to już znajdziemy się bardzo blisko codzienności Constantina. Oh jakże piękna była ta scena z ptakami przy zrujnowanym kościele kończąca drugi odcinek!
Do diaska, Rust nawet wygląda tak jak Constantine wyglądać powinien. Chudy i wysoki. Ubrany w koszulę i krawat trochę na siłę, bo to ubranie leży na nim idealnie dopiero gdy jest porządnie zmiętolone a koszula wystaje niedbale ze spodni. Inteligentne spojrzenie, długa pociągła twarz i ta mina zdradzająca dystans do tego co go otacza. Twarz mówiąca – nie przejmuję się rzeczywistością. Przeszedłem swoje i teraz potrafię się zdystansować. Ale Rust jednocześnie nie potrafi uciec przed wszystkim. Ile wyraża jego twarz gdy walczy z halucynacjami starając się odseparować je od realnego świata. Jednocześnie jednak to postać dążąca do samo destrukcji. Co tu dużo gadać – mimo, że gra inną postać jest dużo lepszym Johnem Constantine niż Keano Reavse (co akurat nie wydaje się za trudne) i nie pozostawia też za wiele szans dla Mata Ryana.
Oczywiście Rust nie będzie nigdy zmagał się z piekielnymi mocami jak Constantine. A przynajmniej na to się nie zapowiada. Jednakże wątek okultystyczny będzie na stałe towarzyszył śledztwu. Zamiast demonów, ma on coś czego serialowemu Constantinowi pewnie zabraknie. Charakter. Agent Rust jest postacią wielowymiarową umieszczoną w konkretnej rzeczywistości, która na niego wpływa. Serial jest mroczny, a jednak nie mamy tutaj co chwila nowego trupa. Akcja toczy się ospale co daje czas na budowanie wiarygodnych postaci. Halucynacje Rusta i tajemnicza otoczka całości uświadomiły mi, że naprawdę chciałbym zobaczyć podobnie skonstruowany serial, w których śledztwo będzie dotyczyło spraw paranormalnych. Tak powolnie właśnie i bez fetyszu akcji. Nieśpiesznie. Tak, żeby sprawy paranormalne, chociaż wyraźne, były jednak tylko tłem dla bohatera.
I chociaż nie skreślam z miejsca serialu „Constantine”, to obawiam się, że będzie w nim odwrotnie. Te wszystkie demony (jak najbardziej przerażające!) będą tematem, a John niejakim tłem. Bohaterem nieznaczącym więcej niż ciekawi kolesie z „Lost” czy innego „Heroes”. Niby ok, pewnie znośne do oglądania ale to jednak nie ten poziom, który chciałbym dostać. Na całe szczęście dzięki „True Detective” nie będę za bardzo płakał za zmarnowaną szansą.
Ps.
A przy okazji, szanowna akademio dajta oscara Matthew McConaughey za rolę pierwszoplanową i Jaredowi Leto za drugi plan w „Dallas Buyers Club” albo się pogniewam.