The Signal, Space Station 76, Sin City 2: Damulka warta grzechu, Sekstaśma, Lucy. Oglądać czy nie? Proste pytanie, prosta odpowiedź.
Film SF o kosmitach. Trójka znajomych śledzi hakera i ma kontakt z istotą nie z tego świata. Laurence Fishburne bada ich w tajnym laboratorium.
Film przypomina trochę rozbudowane CV twórców, którzy chcieli pokazać, że przy minimalnym budżecie są w stanie wykonać spektakularne efekty specjalne. Pod koniec czuć to szczególnie w zbyt licznych i wydłużonych scenach w zwolnionym tempie.
Mi film się jednak podobał. To opowieść SF z kluczem, którego odkrycie sprawia przyjemność, a przy drugim seansie bawimy się znakomicie widząc niuanse, których wcześniej nie mogliśmy dostrzec. Wiem, że to prosty zabieg, ale zawsze na mnie działa.
The Signal jest jak ekranizacja opowiadania SF na wakacje. Niezbyt ambitny czy głęboki, ale na tyle dobrze wykonany i poprawnie posklejany, że sprawia przyjemność.
Oglądać? Tak.
Stacja kosmiczna w pseudo latach „76. Bohaterowie z tamtych lat, technologia z przyszłości. W IMDb film jest opisany jako komedia, dramat i SF. Żaden z tych opisów się nie zgadza.
Film nie jest ani dostatecznie śmieszny by był komedią, ani dostatecznie dramatyczny, by był dramatem. Zwiastun, stylistyka, niektóre elementy scenografii i rekwizyty sugerują, że będzie to zwariowana wariacja na temat SF w latach 76. W istocie twórcy chcą mówić o ważniejszych kwestiach, ale robią to tak nieudolnie i w takim odczepieniu od „dziwaczności” całej otoczki, że film zdaje się być oderwany od samego siebie.
To tak jakbyście na zdjęciu pokazali hamburgera, a pod bułką schowali krewetki. Ani to zabawne, ani smaczne.
Oglądać? Nie.
Robert Rodrugiez stacza się coraz bardziej w stronę twórcy wyłącznie filmów klasy B. Komiksy Franka Millera pasują do tej tendencji, bo są świadomie przerysowane. Problem Sin City 2 polega jednak na tym, że to drugi raz to samo.
Film nie jest zły, brzydki czy nudny. Jest po prostu taki sam jak część pierwsza, a to trochę mało jak na 9 lat czekania. Ta specyficzna stylistyka się sprawdza, ale duże wrażenie robi tak naprawdę tylko raz. Drugie podejście musiało sprzedać się gorzej. Pierwsza część zachwyciła, bo była czymś nowym. Drugą można obejrzeć, jeśli ktoś jest fanem komiksów lub takiej oprawy, ale twórcy nie umieli niczym w niej zaskoczyć.
Oglądać? W wolnej chwili.
Cameroz Diaz i Jason Segel kręcą seks taśmę, która dostaje się w ręce ich przyjaciół i kolegów z pracy. Zanim ją obejrzą, trzeba film odzyskać i zniszczyć. To bardzo fajne założenie na komedię, które twórcy niepotrzebnie skomplikowali.
Pierwsze 40 minut filmu jest ciekawe, wciągające i momentami zabawne. Później film zaczyna się niepotrzebnie komplikować i pod koniec seansu mamy całkiem uzasadnione wrażenie, że oprócz pomysłu na start, nie było tu nic więcej. Mimo, że film ma tylko 94 minuty, wydaje się ciągnąć.
Oprócz tego jest to absolutnie obleśna reklama Apple, w której, główny bohater bezceremonialnie mówi jakie to iPady są wytrzymałe i jakie mają znakomite kamery. Niektóre sceny nie przypominają już nawet product placementu, tylko zwykłe spoty z telewizji.
Oglądać? Nie.
Film, którego krytycy skupiają się w większości na fakcie, iż teoria wykorzystywania 100% mózgu jest bzdurą. Owszem, jest. Jeśli jednak na chwilę pozbędziecie się swojego uczulenia na tego typu idiotyzmy, to będziecie się dobrze bawić.
Luc Besson sam trochę nie wie czy chce tu robić traktat filozoficzny, czy kino akcji, ale Lucy ogląda się jednym tchem, jest w niej kilka ładnych scen akcji (i nie tylko) i absolutnie znakomita Scarlett Johansson, która bardzo sprawnie ciągnie to widowisko.
Podobnie jak The Signal nie jest to nic nadzwyczajnego i film wygląda trochę jak ekranizacja opowiadania SF z jednym pomysłem. Mi to nie przeszkadza. Ja lubię takie kino. Nie każdy SF musi być wielce ambitny i przełomowy. Ten opiera się na idiotycznym twierdzeniu, ale jest na tyle krótki i dynamiczny, że zanim się zorientujecie jakie to jest głupie, to już zobaczycie napisy końcowe. Ja bawiłem się dobrze.
Oglądać? Tak.