Tysiące ludzi, setki atrakcji, dziesiątki godzin. Poznański festiwal fantastyki Pyrkon jest już ogromny. Na miejscu ma się jednak wrażenie, że to mały konwent robiony przez zapaleńców. W dobrym i złym tego słowa znaczeniu.
Ten interesujący dysonans widać na każdym kroku. Nawet zanim jeszcze postawimy nogę na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Opasły program wydarzenia prezentowany na jego stronie przytłacza. Są niby jakieś filtry, ale ogarnięcie tego w mniej niż pół godziny graniczy z cudem. Z drugiej jednak strony są aplikacje na smartfony, a na miejscu dostajemy mapki i bardziej przejrzysty przewodnik w postaci tabelki. Jeśli oczywiście starczy nam cierpliwości by dojść do kasy. Biada tym, którzy na Pyrkon przyjeżdżają od samego rana. W sobotnie południe główna hala wyglądała tak.
Jakiś koszmar. W środku nie jest lepiej, bo sale wykładowe są małe. W przypadku takich atrakcji jak spotkanie z Masą Kultury i Małym Filmidłem niewielka powierzchnia wystarczy. U supergwiazd, jak Jarosław Grzędowicz czy Graham Masterton, jest ścisk zarówno przed salą jak i w środku. Tylko że znowu trudno się jakoś na to specjalnie gniewać, bo na każdym kroku spotyka się ludzi poprzebieranych za swoje ulubione postacie. Przejście 20 metrów na Pyrkonie bez minięcia chociażby jednego rycerza Jedi, Batmana czy Cthulhu graniczy z cudem.
A najlepsze jest to, że ci wszyscy ludzie zachowują się tak, jakby nie byli na festiwalu, który ma już 13 lat, tylko przydrożnym konwencie organizowanym przez bandę nerdów. Nikt nie strzela focha jeśli chcesz mu zrobić zdjęcia (wręcz przeciwnie!), możesz podejść do grupki obcych ci osób i z marszu zacząć dyskusję o wyższości kapitana Picarda nad Kirkiem, a jeśli jakaś soczysta bohaterka w podartej skórze przyciąga twój wzrok, to nie dostaniesz w pysk za wlepianie w nią gałów… najprawdopodobniej ;)
To jest właśnie kwintesencja tego wielkiego, małego konwentu. Z jednej strony masz wolontariuszy, którzy potrafią cię nazwać „kutasem we wzwodzie” (serio, true story), a z drugiej gości z całego świata, z którymi możesz porozmawiać jak równy z równym na prelekcji i przy piwku. Z jednej strony odrzucają notoryczne opóźnienia i szykowanie sprzętu na oczach widzów, ale z drugiej Pyrkon zapewnia nocleg na miejscu i zwrot kosztów transportu powrotnego pociągiem (na antymaterię i kryształy dwulitu zwrotów nie ma ;)
Pyrkon to najfajniejsze miejsce związane z pop kulturą w jakim byłem. Zagęszczenie geeków na metr kwadratowy jest większe niż na serwerze World Of Warcraft, impreza odbywa się w kilku wielkich halach, ludzi jest tu tyle, co w niejednym mieście, a cały czas masz wrażenie, że przyjechałeś do znajomych obejrzeć sobie kilka filmików, pograć w coś fajnego i pogadać do rana przy piwie. Albo to pokochacie, albo znienawidzicie, ale chociaż raz w życiu musicie spróbować.