Jeśli myślicie, że „Iluzja” była filmem o magikach, to zobaczcie „Pacific Rim”. Guillermo del Toro udało się sprawić, że nie widać efektów specjalnych za 190 mln dolarów. Magia!
Tytuł oryginalny: „Pacific Rim” (tytuł polski: „Ciemność, widzę ciemność”)
Gatunek: niewidzialny
Reżyserował: człowiek, który wiele zaczyna, ale niewiele kończy
Za występy pensję pobrali: Hellboy, inspektor Luther, Charlie „sześciopak” Hunnam, drugi Charlie, Rinko Kikuchi Mako Mori (sami zgadnijcie, które to prawdziwe imię, a które postać ;)
W skrócie: roboty i potwory walą się po ryjach, a widz nic nie widzi
A co tu można powiedzieć? Gigantyczne potwory z innego wymiaru wyłażą z dna oceanu, a ludzie zamiast strzelać z daleka wielkimi działami i bombami atomowymi (które działają całkiem nieźle), budują wielgachne roboty.
I tyle. Potem to już tylko walenie po ryjach, niszczenie mienia publicznego i najbardziej sztampowe postaci jakie zobaczycie tego lata.
Aha! I jeszcze Charlie Hunnam pokazuje mięśnie.
Klimat. Miło dla odmiany obejrzeć blockbustera, który jest lekki, a bohaterowie nie są mroczni.
Praca kamery i mrok. Film kosztował 190 mln dolarów, a w scenach walki nie widać nic. To efekt podobny jak w „Transformerach”, ale tam chociaż było jasno. W Pacific Rim zawsze jest ciemno, jest mgła, deszcz albo woda. Skończony idiotyzm.
Charlie Day zdradzający sekret i metalowe kuleczki w biurze – czyli jak na ironię dwie sceny, w których nie było efektów za miliony.
Już w czasie rozmowy o „Man Of Steel” wspominaliśmy jakie będzie „Pacific Rim”. Głupie, efekciarskie i bez krzty oryginalności. Ja wiele razy wcześniej zapowiadałem jeszcze, że film będzie zbyt ciemny i niczego w nim nie zobaczymy.
Niestety mieliśmy rację.
Nigdy nie pojmę sensu robienia filmu za prawie 200 milionów, w którym sceny walki są pokazane na takim zbliżeniu i są zmontowane tak szybko, że nic nie widać. Po co? Zamiast pakować do filmu 20 potworów i 10 robotów, dajcie nam dwa roboty i dwa potwory, ale nakręćcie je tak, żebym coś widział. Del Toro chciał zrobić coś zbyt epickiego. Zapewne stąd ta noc, deszcz, woda, mgła… wszystko, by ukryć niedoskonałości efektów specjalnych, które przy takiej skali wyszłyby w scenach dziennych. Do tego dochodzi oczywiście 3D, które zmniejsza jasność obrazu i momentami nie widać już zupełnie nic.
Niestety brakuje też pomysłu na wykorzystanie koncepcji. Roboty i stwory walą się po ryjach bez opamiętania przez cały film. I tyle. Najbardziej „ambitny” pomysł, to znany z trailera statek użyty w roli kija. A przecież są tu takie możliwości. Jeden robot walczy ze stworem, drugi podtrzymuje przeciekającą tamę, jeden urywa łeb, drugi podpiera walący się budynek, jeden eksploduje, drugi osłania ludzi… to byłoby piękne. Zamiast tego mamy tylko durne trzepanie po mordach bez pomysłu.
Na plus zaliczam klimat filmu, który jest lekki. Nie ma tu Nolanowego mroku jaki spowił ostatniego Supermana. „Pacific Rim” jest tak „luźny” i tandetny, a bohaterowie tak sztampowi (geek, cham, twardziel, Rusek itd.), że miałem wrażenie jakbym przeniósł się do lat 80-tych. Miłe uczucie. Ale byłoby jeszcze przyjemniejsze, gdybym podczas walk coś widział.
Wielki budżet, wielki film, mało widać.