Dowiedziałem się, że moje dzieciństwo to dzisiaj już klasyka. Jestem stary, ale co to właściwie oznacza i jak konsumuje się kulturę popularną po trzydziestce? Szczera historia o mnie, Kurcie Cobainie, dwóch grach wideo i kilku pazernych dupkach śpiewających o tyłkach.
Spikerka w radio zapowiedziała „utwór klasyczny”. Był to program o profilu rockowym także spodziewałem, się usłyszeć legendarne Led Zeppelin, a może nawet i transcendentne The Doors. Tymczasem tą klasyką okazała się Nirvana, a konkretnie „About a Girl” z zarejestrowanego w 1993 r. koncertu z cyklu MTV Unplugged. Gdy Cobain siedział w tym zmechaconym sweterku i śpiewał, że potrzebuje łatwego przyjaciela, ja latałem jeszcze po korytarzach podstawówki i zbierałem historyjki obrazkowe z gum Donald. Wtedy powstawała klasyka. Kilka lat później, indoktrynowany przez starszą siostrę w Cobainie zakochaną (nie ma co się dziwić, popularna przypadłość w tamtych czasach) zaprzyjaźniłem się z Nirvaną. I właśnie ten spokojny krążek akustyczny pokochałem najbardziej. Towarzyszył mi podczas dojrzewania, pierwszych wzlotów i zawodów miłosnych. Pomógł mi odnaleźć siebie, gdy sam nie wiedziałem, dokąd „siebie” akurat polazło. A teraz muzyka z mojego dzieciństwa to już oficjalnie klasyka.
Jestem stary.
Oczywiście natychmiast przerwałem słuchanie radia i skorzystałem z dobrodziejstw współczesnej kultury. Szybko na Spotify wyszukałem ten mój ukochany i trochę zapomniany w ostatnich latach album. Nacisnąłem play i odleciałem. Zupełnie jak kiedyś. Ta płyta po prostu wisi w jakimś miejscu poza czasem i pozostaje świeża. Zawsze. To dobry punkt odniesienia kiedy my sami się zmieniamy. Dzisiaj kończę 30 lat. Pożegnałem się z dwójką z przodu, witam trójkę, a już wiem, że nim się obejrzę na imprezę wprosi się czwórka. Co dalej – boję się nawet myśleć.
Stan na dzisiaj – udało mi się przeżyć Cobaina o trzy lata. Ciekaw jestem, co by się stało, gdyby lider Nirvany nie dołączył do ekskluzywnego klubu 27 i w końcu pogodził się z życiem? Cobain miałby już 47 lat. Jakim byłby człowiekiem? Strach mnie przechodzi, gdy pomyślę, że ten nonkonformista mógłby zostać jednym z Nieprzyzwoicie Bogatych Dupków z Tidal. Wiecie, jednym z tych pajaców śpiewających na co dzień o tyłkach (swoich, własnych, cudzych), a potem narzekającym na to, że za mało zarabiają na wyprodukowanym przez siebie wysoko jakościowym produkcie muzycznym. Bo okrada go wspomniany wcześniej Spotify i ludzie, którzy chcą płacić tylko kilka monet zamiast mieszka pieniędzy. Czy Cobain siedziałby tam z nimi przy stole i planował rewolucję Nieprzyzwoicie Bogatych Dupków?
Czy to możliwe? Tak. Wszystko się zmienia. Przecież dzisiaj obserwuję jak moi koledzy z liceum zakładają rodziny, łysieją i powoli zamieniają się w tatusiów. Koleżanki już dawno porzuciły beztroskę i raczej nie ma szansy na wypicie wspólnego wina nad rzeką, bo to albo dziecko, albo praca, albo mąż. A prawdopodobnie to tym, który nie może jestem ja. Tak, ja też się zmieniam. Z licealnego „nonkonformisty”, a cholera nie bójmy się tego słowa – grundża, którego jednak małopostępowe, małomiejskie dresy tłukły jako metala stałem się mężem, tatą, pracownikiem korporacji. Perkusja została gdzieś w starym domu, razem z flanelową koszulą i długimi włosami. Punkowe piosenki zastąpił garnitur używanych codziennie słówek, wysoko punktowanych w bullshit bingo z niezawodnymi monetyzacją i konwersją na czele.
Witaj dorosły świecie. Żegnaj grundżu i punkrocku.
Przez te kilka lat od liceum, a może i raczej od końca studiów, do dzisiaj zdążyłem przejść przez kilka różnych firm obracając się ciągle gdzieś w tematach mediów i komunikacji. Chyba dzięki temu uzbroiłem się w potężną tarczę cynizmu (nie poznasz cynika ponad polityka i dziennikarza!) i odrobinę rezerwy do świata. Na całe szczęście udało mi się tak pokierować moją karierą, że lubię swoją robotę. Co więcej może i zostawiłem nonkonformizm za sobą, ale dalej pielęgnowałem miłość do popkultury. To taki wentyl bezpieczeństwa, łącznik z małym Michałem zaczytanym w komiksach o superbohaterach wydawanych na kiepskim papierze w latach 90. w Polsce.
Jednak jak dzisiaj spojrzę na popkulturę, to też inaczej ją odbieram. Żyjemy we wspaniałych czasach. Wszystko jest. Wszystko jest wszędzie. I robi się trochę strasznie, bo jak to śpiewał Dezerter na płycie „Ziemia jest Płaska” – żyjemy więc nerwowo otoczeni nadmiarem. Nie widząc jak nasz sen staje się koszmarem.
Jak teraz doceniać cokolwiek skoro mamy wszystko? Cholera dostajemy naprawdę wszystko na złotej tacy stawianej zaraz przed naszymi wiecznie nienażartymi gębami. Muzyka na jedno kliknięcie, filmy, w których nasi ulubieni bohaterowie leją się po gębach. Jest serwis dla każdego – roboty, kosmos, dinozaury. Nawet prosić nie musisz i dostajesz.
Czy to możliwe, że my staliśmy się Nieprzyzwoicie Bogatymi Dupkami? Może nie w pieniądze, ale na pewno w rozrywkę. Czy przez coraz to nowe podniety nie stajemy się coraz bardziej wybredni? Już z samego czekania uczyniliśmy sport i teraz nerwowo wypatrujemy zapowiedzi, zapowiedzi, zapowiedzi nowego filmu. Gonienie króliczka stało się naszym narkotykiem, a meta niemalże nigdy nie satysfakcjonuje. Potrzebujemy więcej. Nienażarci.
I już trochę się bałem tego, że w kontekście popkultury zostaję tym wiecznie nienażartym, Nieprzyzwoicie Bogatym Dupkiem. Ale jeszcze nie dzisiaj. Nadzieja przyszła do mnie zaraz przed urodzinami. Tym razem uratowało mnie „Pillars of Eternity”. Gra piękna, nostalgiczna i z ukrytą w środku duszą. Może to magia nostalgii, a może po prostu ten tytuł jest tak dobry, że grając w niego naprawdę grałem, a nie konsumowałem łatwo przyswajalną papkę, jaką z perspektywy czasu okazał się dla mnie „Dragon’s Age Inkwizycja”. Koniec końców jest nadzieja na dobro w kulturze masowej. Jest nadzieja, że coś nas nasyci i wypełni.
Może jednak te czasy nie są takie złe, a my nie musimy skończyć jako Nieprzyzwoicie Bogate Dupki? A co do Kurta Cobaina to byłbym niesprawiedliwy zostawiając was z sugestią, że frontman jednego z najwspanialszych zespołów w historii stałby ramię w ramię z pazernymi piosenkarzami śpiewającymi o tyłkach. Wierzę, że tak po prostu nie mogłoby się stać. Bo widzicie prawda jest taka, że wędrujemy, zmieniamy się, ale ciągle zostajemy sobą.
Ja mam 30 lat. Mam podcast i bloga Masa Kultury, który pozwala mi pielęgnować, tę cząstkę mnie, która podróżuje ze mną od kiedy zobaczyłem pierwszy komiks i pierwszy film. Może i jestem bardziej cyniczny, ale co z tego skoro dalej potrafię się cieszyć takim „Pillars of Eternity” niemal tak samo jak 15 lat temu „Baldur’s Gate 2”. Michał grundż i Michał ojciec to nadal jedna osoba i czasem między nimi otwiera się taki uroczy pomost wspomnień. Może to czyni ze mnie dorosłego chłopca, ale uwierzcie lepiej być nim niż robotem.
Inny członek Nirvany – Dave Grohl dalej żyje muzyką, nagrywa nowe albumy, uczestniczy w absolutnie fenomenalnych projektach, takich jak Foo Fighters, Queens of The Stone Age czy nawet z The Prodigy. Zresztą za jego karierą i pomysłami ciężko nadążyć.
Udowodnione. Jest życie po 30. Jest życie po 40. a pewnie nawet i po 50. I wcale nie musi być to życie Nieprzyzwoicie Bogatych Dupków.