MARSJANIN – WIĘCEJ SCIENCE, MNIEJ FICTION

Listopad 26th, 20144 komentarze

marsjanin

Czy można robić science fiction bez kosmitów i magicznych czarnych dziur?

MISJE HERMES ZAMIAST MISJI APOLLO

W 1995 r. na ekrany kin wszedł film „Apollo 13” opowiadający o grupie astronautów zmagających się z usterką, która spowodowała wybuch dwóch zbiorników z tlenem. Trzyosobowa załoga musiała szybko przeprowadzić serię improwizowanych napraw, albo ich życie skończyłoby się gdzieś w próżni między Ziemią i Księżycem. Pomimo, że samotni w kosmosie, to jednak nie byli zdani tylko na siebie. Nad misją czuwał cały sztab specjalistów z NASA, który wymyślał, w jaki sposób naprawić kolejne moduły przy użyciu dostępnych środków. Ten trzymający w napięciu scenariusz powstał na podstawie faktycznych losów pechowej misji zmierzającej na księżyc w 1970 r.

Pamiętacie tamten film?

Świetnie. To teraz wyobraźcie sobie podobny scenariusz, z tą różnicą, że jego bohaterem będzie jeden mężczyzna, który w wyniku bardzo nieszczęśliwego zbiegu przypadków (czy jak sam to określa „niefarta”) został uwięziony na Marsie. Tak zakończyła się trzecia załogowa misja na Marsa w ramach programu Hermes w książce Andyiego Weira o tytule „Marsjanin”. Akcja powieści nie dzieje się w odległej przyszłości (chociaż dokładny rok nie jest określony). Opisywana technologia nie różni się znacznie od tego co znamy już dzisiaj. Co więcej napotyka na te same ograniczenia, o czym przekona się dobitnie  ów pechowy astronauta, czyli inżynier – geolog Mark Watney, który mówiąc dosłownie – ma przesrane, bo jest całkiem blisko prestiżowego tytułu „pierwszego człowieka, który umarł na Marsie’.

CHEMIA, FIZYKA I SKŁADANKA HITÓW DISCO

Zaczyna się walka o przeżycie, ale zamiast z kosmitami Watney  musi zmierzyć się z bardzo nieprzyjazną ludziom atmosferą Marsa. Do dyspozycji ma kilka skafandrów kosmicznych, garść ziemniaków, dwa łaziki, HUB (czyli marsjańską bazę wypadową wyposażoną w systemy podtrzymywania życia), wielką składankę muzyki disco i niewystarczającą ilość zapasów tlenu, wody, jedzenia oraz filtrów dwutlenku węgla.

Wizja Weira ma być jak najbardziej wierna aktualnemu stanowi wiedzy. Dlatego sięgając po „Marsjanina” musicie być gotowi na duży ładunek informacji z zakresu nauk ścisłych. Szykujcie się na chemię i fizykę! Z książki dowiecie się na przykład jak wytworzyć wodę mając do dyspozycji hydrazynę, katalizator irydowy i tlen. Warto to podkreślić – Weir stara być się maksymalnie precyzyjny, dlatego nie zawaha się na przykład podać dokładnych wyliczeń dla wszystkich reakcji chemicznych, które musi przeprowadzić Watney. Chwilami książka robi się od tego ciężka.

Na całe szczęście Weir pamięta, że pisze prozę, a nie publikację naukową. Dlatego skutecznie korzysta z wentyla i co chwila spuszcza trochę powietrza, gdy ładunek wiedzy robi się zbyt duży. Głównie robi to za pomocą samego Marka Watneya, który wydaje się jednym z najbardziej wyluzowanych wcieleń Robinsona Crusoe w historii literatury. Akcja co chwila przyśpiesza i zwalnia gdy Mars po raz kolejny wyciąga pazury po życie Watneya. Czytając książkę czuć dokładnie to samo napięcie co podczas seansu „Apollo 13”. Raz za razem zastanawiamy się czy i jak tym razem poradzi sobie nasz dzielny astronauta.

curiosity

Curiosity już czeka na pierwszego Marsjanina gdzieś na kosmicznej pustyni

SZCZEGÓŁY MAŁE I DUŻE

Cała opowieść podana jest głównie w formie kolejnych wpisów w dzienniku Watneya. Język jest bardzo oszczędny, ale jak wspomniałem już wcześniej, nie brakuje humoru. Weir całkowicie darował sobie opisywanie marsjańskich krajobrazów i głębokiego wnikania w psychikę postaci. Tych oprócz Watneya jest więcej (przecież NASA nie zostawi swojego astronauty na pastwę nieprzyjaznej planety, prawda?) natomiast na dłuższą metę oprócz genialnego astronauty da się ich zdefiniować jedynie jako pracownik NASA nr 1, szef NASA itd. Ten ascetyczny styl pozwala się skupić na akcji. Jednakże chwilami takie oszczędne potraktowanie postaci i ich motywacji nie wychodzi książce na dobre i uproszczenia idą aż za daleko.

Najwyraźniej Weir czuje się najlepiej wtedy, gdy może się chwalić swoją wiedzą. I zarzuca nas szczegółami raz za razem. Nawet nazwa misji na Marsa (misje Ares) nawiązują do tradycji NASA nazywania kolejnych ważnych misji imionami greckich bogów, tak jak Apollo w przypadku lotów na księżyc. Takich szczegółów jest tu cała masa – od budowy tkanin po opis struktury NASA. Wszystko podane jest na tyle wiarygodnie, że laikowi ciężko dostrzec różnicę między tym, gdzie kończą się fakty, a zaczyna wyobraźnia Weira. Czuć pasję i potężny research, jaki musiał wykonać autor nim zaczął pisać.

A co lepsze pomimo natłoku informacji Weir stworzył lekturę z wartką akcją, która trzyma w napięciu od samego startu do finału i nie pozwala o sobie zapomnieć po zamknięciu ostatniej strony. „Marsjanin” to lektura obowiązkowa dla fanów science – fiction, zwłaszcza tych którym bliżej do nauki niż fikcji.

MARSJANIN ATAKUJE  KINO

Od premiery filmu „Apollo 13” w przyszłym roku minie dokładnie 20 lat. Dlaczego jest to istotne? Bo w tą rocznicę do kin ma wejść film na podstawie „Marsjanina” w reżyserii Ridleya Scotta (chcę w niego wierzyć, ale już nie potrafię), a główną rolę zagra  Matt Damon (który już chyba na stałe mieszka w kosmosie). I znowu w kosmosie odbędzie się dramatyczna walka o przeżycie, a widzowie będą zagryzać zęby kibicując pomysłowemu astronaucie.

Od pechowej misji „Apolla 13” minęły natomiast 44 lata, a od lądowania na księżycu 45 lat. Od tego czasu ludzie nie postawili ponownie nogi na satelicie Ziemi, a tym bardziej na innej planecie. Misja załogowa na Marsa teoretycznie jest przy wykorzystaniu istniejącej technologii. Ograniczają ją głównie koszty i wysokie ryzyko. Dlatego zdjęcia z czerwonej planety dostarczają tylko sondy i łaziki takie jak Patchfinder czy Curiosity.

Czytając „Marsjanina”, czułem żal, że to tylko science-fiction. Cóż, opowieści o kolonizacji Marsa opartej na faktach doczekają może moje dzieci. Szkoda, bo jeszcze dwie dekady temu wierzyliśmy, że załogowa misja na Marsa jest już bardzo blisko. Nic z tego. Jeszcze sobie poczekamy. Dobrze, że jest Weir. Jego książka pomoże nam podtrzymać marzenia o kolonizacji czerwonej planety przez kolejne lata.

 

 Kopię książki do recenzji dostaliśmy od wydawcy.

« MASA KULTURY 71 INTERSTELLAR
MASA KULTURY 72 – CZUPURNY EXPRESS »

Categorized Under

książki Polecam

Post tags

About Michał Kowal

Ojciec założyciel. Fan popkultury, były dziennikarz. Nagrywa i montuje podcast. Uwielbia grać, czytać i oglądać filmy. Zakochany po uszy w spaghetti westernach Sergio Leone, Indianie Jones i Powrocie do Przyszłości.KONTAKT masakultury@gmail.com

» has written 217 posts

  • Inszy

    Mark jest botanikiem i inżynierem, a nie inżynierem-geologiem.

  • Konan064

    Bardzo przyjemna książka ;) również polecam ;)

  • luukray

    W Apollo 13 w statku było siedem osób? To ja chyba jakiegoś DLC nie wykupiłem bo u mnie było tylko trzech;)

    • Lol, faktycznie chyba piracką wersję musiałem widzieć i mi się dwoiło w oczach :P Poprawione.