Jeżeli miałem jakieś wątpliwości to trailer je rozwiał. Szykuje się jeden z najlepszych filmów Marvela. Dlaczego tak uważam?
Nie będę ściemniał i się wymądrzał – o Guardians of the Galaxy nie słyszałem przed zapowiedzią filmu. Absolutnie nie znam tych bohaterów i ich rozterek. Pewnie nie jestem w tym odosobniony. Poza granicami USA temat znany jest nielicznym geekom. Ja wiem tylko, że w skład grupy wchodzą fioletowy paker, zielona laska, wielkie drzewo, wściekły szop z karabinem i człowiek zawadiaka, a cała zabawa toczy się gdzieś w kosmosie. Szczerze mówiąc – nie mam ochoty nawet teraz zgłębiać tematu. Dlaczego? Bo po raz pierwszy Marvel ma okazję pokazać mi coś świeżego. Iron Man i reszta ferajny są fajni, ale ile można? Mam nadzieję, że moja ignorancja będzie w tym wypadku błogosławieństwem.
Gunn to szalona postać, taki pozytywny wariat. Zaczynał w Tromie. To kultowa wytwórnia słynąca z produkcji zamierzenie kiczowatych horrorów. Tam nakręcił „Tromeo and Juliet”, współczesną adaptację dramatu Szekspira podaną w wersji… gore. Tej estetyce zresztą Gunn był wierny przez pewien czas. W 2006 r. nakręcił bardzo przyjemny horror z elementami komedii i gore – „Slithers” („Pełzacze”). Potem przyszła pora na słynną serię internetową PG Porn – czyli filmy dla tych, którzy w porno lubią wszystko oprócz seksu. Ostatnim pełnometrażowym filmem jaki wyreżyserował był „Super”, komedia w której Rainn Willson (Dwight z „The Office”) wcielił się w bardzo nietypowego superbohatera. Gunn to człowiek, który najbardziej lubi ekranizować swoje własne skrypty. Tak też będzie w przypadku Strażników Galaktyki. Liczę na to, że uda mu się w ten materiał przelać trochę swojego szaleństwa.
Dobra można się jarać. Bo Rocket Racoona zagra Bradley Cooper (co samo w sobie jest dowcipem, że jeden z najprzystojniejszych aktorów nie pokaże tutaj bezpośrednio swojej twarzy), Groota (to wielkie drzewo) Vin Diesel, a Gamorę Zoe Saldana, która najwidoczniej lubuje się w sztuce body paintingu od czasu Avatara. Ale jeżeli spojrzymy w obsadę dalej jest jeszcze ciekawiej. Djimon Hounsou znany chyba najlepiej jako kumpel Maximusa z Gladiatora, czy Benicio Del Toro.
Moją uwagę przykuły jednak dwa inne nazwiska, które wydają się świadczyć o tym, że ten film będzie mocno wyróżniał się na tle pozostałych produkcji Marvela. Po pierwsze główną rolę, awanturnika, który każe nazywać się Star-Lordem nie gra żaden wielki, super rozreklamowany przystojniak (pokroju właśnie Coopera. Ciekawe, czy on nie ubiegał się właśnie o tę rolę nim został szopem), którego nazwisko przyciągnie do kin tłumy nastolatek. Wręcz przeciwnie. To Chris Pratt. Ok, facet grał już w wielu filmach ale daleko mu do ekstraklasy. Blisko mu natomiast do małego miasteczka Pawne ze świetnego serialu komediowego „Parks and Recreations”. Gra tam lekko przygłupiego, ale niezwykle sympatycznego Andiego. To postać bardzo charakterystyczna i do bólu komediowa. I chociaż tutaj musiał przejść przez piekło i zamienić swój piwny brzuszek na kaloryfer to dalej nie wygląda na kolejnego, typowego twardziela. Drugie nazwisko to John C. Reilly. Aktor dramatyczny, ale także świetny komik. Gunn nie zamierza rezygnować z humoru i z taką ekipą może zaprezentować nam coś bardzo ciekawego.
Nie wątpię, że w tym filmie znajdzie się miejsce na walkę o przyszłość galaktyki. Mam jednak nadzieję, że temat będzie potraktowany lekko i z przymrużeniem oka. Wolałbym aby była to przede wszystkim opowieść o grupie awanturników zajmujących się swoimi własnymi sprawami. Liczę na to, że Gunn zrobi to co umie najlepiej i umiejętnie połączy akcję z humorem (na gore akurat się nie zapowiada, a szkoda). Sama historia będzie natomiast bardziej pretekstowa i nie wypchana patosem tak jak inne filmy Marvela. Wiecie – taki Indiana Jones na sterydach, w kosmosie, z wielkim drzewem i szopem u boku.
Trailer zaprezentowany w show Jimiego Kimmela wpisuje się w moje oczekiwania w stu procentach. Prezentuje film lekki i przyjemny. Idealny letni blockbuster przepełniony humorem co jest miłą przeciwwagą dla starających się być mrocznymi i poważnymi (a w efekcie nudnymi) – „Pacific Rim”, „Star Treków” i innych „Supermanów” z zeszłego roku. Zupełnie jakby ktoś wyjął sobie kołek z tyłka i przypomniał, że letnie kino ma być lekkie i niekoniecznie musi starać się nieudolnie udawać dramaty wojenne.
Poza tym, co tu dużo gadać – film wygląda cudnie, a szop ma fajowe futerko. Oczywiście jest tu jeden haczyk – trailer został zaprezentowany u Kimmela, czyli w show komediowym. To mogło też podyktować wybór materiałów i wszystko to co śmieszne znalazło się w trailerze. A reszta będzie niestrawną papką, której nawet szop z karabinem nie uratuje. Jednak ten scenariusz w obliczu innych przesłanek wydaje się mało prawdopodobny. Póki co – jest mocno i z jajem. I tak powinno pozostać do premiery.