W zakończeniu serialu najgorsze są dwie chwile. Gdy uświadamiasz sobie, że już nigdy nie spotkasz tych bohaterów i gdy zdajesz sobie sprawę, że twórcom zabrakło jaj.
Niedawno skończyłem ostatni sezon True Blood. Miał on ten sam problem, co ostatni odcinek How I Met Your Mother – druga połowa zakończenia wampirków była oderwana od całej reszty serialu. Poważniejsza, skupiona na bohaterach, a nie odjechanych akcjach itd. Mi się to akurat podobało, bo na koniec dostaliśmy coś chociaż trochę ambitniejszego. Ale rozumiem dlaczego niektórzy widzowie mogli być znudzeni.
Niestety finał True Blood miał jeszcze jeden problem. Ostatnie 10 minut serialu, to typowa sztampa zrobiona tak, by przypadkiem nie zasmucić lub zdenerwować fanów któregoś z bohaterów. Musi być sielankowo, maślanie i cudownie. Wszystkim bohaterom musi się ułożyć. Mimo, że przez wcześniejsze 7 lat była masakra.
Ostatnie minuty True Blood to objaw samo kastracji jakiej poddają się niektórzy twórcy serialu. Gdy ich kilkuletnia przygoda dobiega końca, nagle tracą jaja i dążą do cukierkowego zakończenia prosto z taśmy. Nie mam nic przeciwko happy endom, ale raz na jakiś czas fajnie byłoby zobaczyć coś bardziej ambitnego niż typowy lukier wylewany hektolitrami.
Najczęściej widzę dwa schematy zakończenia serialu, które są równie sztampowe:
1 – bliski perfekcji happy end, gdzie bohaterowie się rozchodzą lub nie, ale każdy jest w miarę szczęśliwy (prawie każdy sitcom, Desperate Housewives itp.)
2 – bezsensowna strzelanina lub innego rodzaju masakra, która w prosty sposób rozwiązuje nawarstwione wątki i prowadzi do mniej idealnego, ale jednak happy endu (True Detective, Fringe, Breaking Bad itp.)
Tak więc mając do dyspozycji ostatni sezon twórcy popuszczają pasa z ambicjami (np. wspomniany True Blood), ale w ostatnich chwilach wracają i tak do sztampy.
Myśląc o tym nie mogłem pozbyć się wrażenia, że seriale zakończone w satysfakcjonujący mnie sposób mógłbym policzyć na palcach dwóch dłoni. Do głowy przychodzi mi:
Quantum Leap (u nas jako Zagubiony w czasie) – dość miałki serial w klasycznym stylu lat 90-tych, w którym w każdym odcinku bohater rozwiązuje jakiś jeden problem. Sztampa, ale ostatni odcinek był rewelacyjny. Zapadł mi w pamieć bardziej niż 95 poprzednich.
Space: Above And Beyond (u nas: Gwiezdna Eskadra) – zakończenie nie było wielce odkrywcze, ale przez chwilę czuć było klimat prawdziwej wojny, a nie jej serialowego odpowiednika.
How I Met Your Mother – twórcy zrobili błąd totalnie wywracając wszystko do góry nogami jedynie w ostatnim odcinku, ale mimo to zakończenie mi się podobało. To był jedyny odcinek tego serialu od 4 lat, który mi się naprawdę podobał. Na pewno zakończenie było ciekawsze niż to, co mogło się wydarzyć.
The Sopranos – jedno z najbardziej dyskusyjnych zakończeń seriali, jednak wytłumaczenie tego co się stało strasznie mi się podoba. Lubię gdy twórcy mają gdzieś opinię innych i robią coś zgodnie ze swoją wizją.
Dexter – ostatni sezon Dextera był diabelsko nudny, ale ostatni przypadł mi do gustu. Był inny niż się spodziewałem, ciekawszy pod względem postaci. Szkoda, że cały sezon powodował senność.
The Shield – mocne zakończenie będące tym, czego wielu odbiorcom brakowało w finale Sopranos. Żal głównego bohatera obserwowanego w ostatniej scenie jest namacalny.
The Wonder Years (Cudowne lata) – nie pamiętam ani jednego odcinka tego serialu. Poza ostatnim. Było ich dużo i oglądałem je dawno, ale już wtedy finał wrył mi się w głowę. Cudowne lata dziecięcej naiwności kończą się szybko. Włączcie sobie ostatnie 10 minut ostatniego odcinka chociażby w tym momencie. I spróbujcie się nie wzruszyć.
Czekam na Wasze propozycje najlepiej zakończonych seriali. Czegoś wychodzącego poza standard, ciekawszego niż zwykle, zapadającego w pamięci na lata. Szkoda, że zdarza się to tak rzadko.