Na Jona koledzy mówią Don Jon, bo niczym legendarny Don Juan nie ma on żadnych problemów z wyrywaniem lasek. Mimo, że może nie jest tytanem intelektu to chłopak nadrabia to przystojną twarzą i napakowaną klatą. To wystarczy, aby z dyskoteki wychodził zawsze z panienką ocenioną minimalnie na 8 w 1o-punktowej skali. Jon za każdym razem przygrucha sobie inną panią i na przekór rodzicom nie kwapi się do stałego związku.
Ale pewnego dnia Jon stwierdza, że czegoś mu w życiu brakuje. Postanawia spróbować czegoś nowego, a że akurat na dyskotece spotkał dyszkę, czyli Scarlet Johanson w czerwonej sukience postanawia spróbować się w związku z jedną dziewczyną. Panna jest dosyć wymagająca, ale Jon jest gotów na poświęcenia. Dla dziewczyny pójdzie nawet do szkoły wieczorowej i zapozna ją ze swoimi rodzicami. Ma jednak jeden mały problem, jest uzależniony od internetowego porno. Dziennie potrafi umówić się na randkę ze swoją ręką nawet i dziesięć razy bijąc tym samym wszelkie rekordy gimbazy ustalane do filmików na Red Tube.
Jon nie bardzo chce rezygnować ze swojej pasji bo panny, które spotyka:
Brzmi jak świetna komedia? Błąd.
Szybki montaż i muzyka (temat muzyczny towarzyszący namierzeniu laski przez Jona rządzi). Aktorzy – zwłaszcza Gordon-Levitt jako Jon, Tony Danza jako jego ojciec i Julianne Moore. Ale najlepsza i tak jest tutaj zabawa konwencją komedii romantycznej.
Brak cycków Scarlet Johanson! Skandal
Wszystkie sceny w konfesjonale.
WERDYKT
„Don Jon” to reżyserski debiut Gordona-Levitta. Jest on także autorem scenariusza i jak już zapewne zdążyliście się zorientować -odgrywa w tym przedstawieniu rolę tytułową. I jest to debiut całkowicie udany co nie zawsze musi się sprawdzić w tak mocno autorskich filmach. A tutaj Levitt skutecznie wodzi widza za nos korzystając z klisz gatunkowych komedii romantycznej. Początkowo pod tym płaszczykiem kryje się zderzenie dwóch charakterów zołzowatej Barbary (postać grana przez Scarlet Johanson) i Jona. Oboje żyją marzeniami skutecznie zaszczepionymi im przez filmy. Barbara okłamuje siebie, że miłość powinna wyglądać jak na komediach romantycznych. Konieczne jest ukłucie strzałą amora od pierwszego wejrzenia, potem konieczna jest niewielka drama i seks na czwartej randce. Jon z kolei patrzy na związki przez pryzmat seksu, który zawsze jest gorszy niż na oglądanych przez niego filmach porno.
Jednak w pewnym momencie Levitt pozbywa się płaszczyka farsy i mówi wprost – to film o złudzeniach. Jon orientuje się, że ma problem z uzależnieniem od porno. Zrywa się klisza komedii romantycznej i na szpuli ląduje film obyczajowy. Życie Jona staje się prawdziwsze kiedy zaczyna on rozmawiać z pewną kobietą szczerze, zapominając o sztuczkach które pożyczył od Johnego Bravo.
Niestety ta zmiana jest zbyt łopatologiczna, a przemiana zachodzi w życiu Jonia zbyt szybko przez co staje się mało wiarygodna. Rozumiem, że ma to być jak dotknięcie magicznej różdżki za pomocą której Jon zaczyna nie tylko patrzeć, ale także i widzieć świat dookoła. Ja jednak trochę tego nie kupuje. Ot lekcja pod tytułem przyznaje się do swojego uzależnienia, a odkryjesz że szczęście czeka tam gdzie go nie oczekiwałeś. A w radio poleci Marky Mark i „Good Vibration”
Mam też wrażenie, że w tej drugiej części film chwilami jest lekko niezdarny. Zupełnie jakby Levitt reżyser czuł się lepiej robiąc komedię. Na całe szczęście Levitt aktor nie ma z tym żadnego problemu i przez cały film radzi sobie wyśmienicie.
Pomimo tej lekkiej nieudolności dostaliśmy film śmieszny ale jednocześnie celny i błyskotliwy. „Don Jon” to nie tylko świetnie zrealizowany esej na temat problemu z pornografią. To satyra całego społeczeństwa, które ciągle ucieka od kontaktów z drugim człowiekiem kryjąc się za murem. Jon sięga po pornosy, Barbara odtwarza w swoim życiu sceny z komedii romantycznych, ojciec Jona oglądając mecze, siostra nie spuszcza nigdy wzroku z ekranu swojej komórki, mama odtwarza rolę idealnej kury domowej, a ksiądz zamiast realnie pomagać swoim wiernym recytuje w kółko tę samą formułkę.
Dobra robota panie Levitt. Zrobienie tego filmu to o wiele lepszy pomysł niż wciąganie na tyłek obcisłych szortów Robina.