Miałem dzisiaj napisać Wam o dwóch serialach traktujących o rewolucji informatycznej. Ktoś mnie jednak ubiegł.
Poniżej wpis gościnny Łukasza Mirochy z bloga Człowiek i Technologie.
Pod nim mój komentarz.
W ostatnim kwartale w USA pojawiły się pierwsze sezony seriali, osadzonych w realiach dwóch rewolucji informatycznych. Mowa o „Halt and Catch Fire” (AMC) oraz „Silicon Valley” (HBO). Oba rozgrywają się w czasach przełomowych dla technologii konsumenckich – latach 80 XX w. oraz w dzisiejszej rzeczywistości Doliny Krzemowej.
„Halt and Catch Fire” przenosi nas w czasy minionej pierwszej rewolucji informatycznej istotnej z punktu widzenia przeciętnego użytkownika – jej rezultatem było opracowanie komputerów osobistych. W pierwszej połowie lat 80 XX w. firmy takie jak Apple, czy IBM stanęły do wyścigu o zaprojektowanie stosunkowo niedrogiej maszyny, które trafiłaby pod strzechy milionów gospodarstw. To czas narodzin pierwszych arkuszy kalkulacyjnych i edytorów tekstu. Era, w której jednostki typu mainframe utraciły status jedynych komputerów, ponieważ w większości zastosowań konsumenckich komputery osobiste, wyposażone w klawiaturę, mysz i graficzny interfejs użytkownika, miały sprawdzić się doskonale.
Jednym z ośrodków innowacyjności, obok słynnej Doliny Krzemowej było zagłębie technologiczne w Teksasie (Austin, Dallas) i właśnie w tych realiach została osadzona akcja serialu. Główni bohaterowie w duecie przypominającym ikoniczną już dziś relację między Wozniakiem a Jobsem, starają się opracować przełomowy komputer PC, który miałby szansę stanąć w szranki z produktami IBM oraz Apple. Joe jest bowiem wizjonerem i świetnym marketingowcem, stale naciskającym na Gordona – utalentowanego inżyniera, który musi dzielić czas między swoimi marzeniami o podboju rynku PC, a rodziną.
Klimat serialu przypomina ten znany z kultowego już „Mad Men”, oddając przy tym realia technologiczne tamtych czasów. W „Halt and Catch Fire” zobaczycie np. jak bohaterowie przy pomocy dosyć prostych metod rozpracowują kod BIOS komputera IBM, na którym oparli swój produkt. W każdym niemal kadrze pojawiają się dyskietki, monitory kineskopowe, nie brakuje także nawiązać do… Star Treka i punk-rocka.
„Silicon Valley” opowiada o czasach współczesnych – morderczej rzeczywistości Doliny Krzemowej, w której start-upy walczą o przetrwanie i przyciągnięcie uwagi gigantów branży. Serial przedstawia tę rzeczywistość w krzywym zwierciadle, z humorem i pokaźnym ładunkiem ironii. Główny bohater Richard Hendriks jest genialnym programistą o stosunkowo niskich kompetencjach społecznych. Udaje mu się opracować rewolucyjny algorytm, który pozwala na wydajną kompresję każdego typu danych. Richard zostaje wrzucony w wir walki o przejęcie kodu algorytmu – do rywalizacji stają wielkie korporacje, inwestorzy oraz właściciel akceleratora start-upów, w którym mieszkał dotąd Richard (czyt. willi w Palo Alto).
W serialu zobaczymy fikcyjne kampusy, które do złudzenia przypominają siedziby Google czy Apple. Słowa „chmura”, „mobilność” i „optymalizacja” będą odmieniane przez wszystkie przypadku. W serialu dostrzec można także echa rosnącej krytyki rzeczywistości społeczno-politycznej powstałej po pauperyzacji dawnej klasy średniej Kalifornii. W wyniku szybkiego wzbogacenia się pracowników i udziałowców gigantów Doliny Krzemowej, lawinowo rosną tam koszty życia, zwłaszcza ceny nieruchomości.
Oba seriale poza dobrą grą aktorską i linią fabularną oferują interesujące spojrzenie na kontekst dwóch rewolucji w technologiach konsumenckich. Wynikiem pierwszej z nich była umasowienie się komputerów osobistych, które stały się podstawowymi narzędziami pracy i rozrywki. Trudno uwierzyć, że od tego czasu minęło dopiero 30 lat.
Tłem dla „Silicon Valley” jest rewolucja mobilna, której jesteśmy obecnie świadkami. Tworzy ona nowe typy relacji między człowiekiem a technologią, wprowadza nowe typy ekonomii (np. crowdfunding), odciska swoje piętno także na rzeczywistości społecznej.
Przyznam, że obok raportów, analiz i naukowych publikacji, lubię czasem spojrzeć na interesującą mnie problematykę przez zwierciadło popkultury. „Halt and Catch Fire” oraz „Silicon Valley” nadają się do tego idealnie.
Zasada dwójek znana z Hollywood przechodzi do telewizji. Skoro każdego lata można robić minimum dwa filmy na ten sam temat, to czemu nie zastosować tej reguły do seriali?
Dwie propozycje wyłuskane przez Łukasza z bloga Człowiek i Technologie opowiadają o podobnych kwestiach, ale w inny sposób.
Halt and Catch Fire to 45-minutowy, poważny rzut okiem na duży biznes, wielkie projekty i małych wynalazców sięgających po gwiazdy. Łukasz porównał ten serial do Mad Mana i to celne spostrzeżenie. Bohaterowie są wyraziści, różni od siebie, a otoczenie idealnie opisuje daną epokę. Twórcom udało się też zrobić coś, co nie jest proste – komputery o mocy obliczeniowej dzisiejszych zegarków przedstawili jako coś fascynującego i magicznie potężnego. Po czterech odcinkach jakie widziałem (jednego dnia, nie mogłem się powstrzymać) jestem wciągnięty.
Silicon Valley, to z kolei czysta komedia. 30 minutowy sitcom nowej generacji. Taki w którym nie ma śmiechów z taśmy, a sztuczne studia zastępuje sporo zdjęć w plenerze (lub dobrze zrobionym green boksie :). Serial stworzył Mike Judge i to w zasadzie wszystko co musicie o nim wiedzieć, by wyrobić sobie zdanie. Twórca Beavisa i Butt-heada, Idiogracji i kilku innych komedii ma swój wyjątkowy styl, który idealnie pasuje do półgodzinnej, lekkiej formy.
Oprócz tematyki obydwa seriale mają jedną cechę wspólną, która jest zbieżna z zaskakująco wieloma serialami i filmami – najbardziej wkurzającą postacią, jest główny bohater :)