Drugi „RED” jest taki sam jak część pierwsza. A może nawet jeszcze bardziej zaskakujący.
Tytuł oryginalny: „RED 2” (tytuł polski: „Emeryci atakują 2”)
Gatunek: zaskakujący
Reżyserował: pan od seriali i „Galaxy Quest”
Za występy pensję pobrali: zaspany Bruce, Malkovich Malkovich, pani od sadzenia zielska, Hannibal Lecter, stara Helen, (nie tak bardzo) stara ale jara Catherine, Storm Shadow
W skrócie: Jest bomba, trzeba jeździć po świecie i się jej pozbyć
Znowu ktoś chce zabić Bruce’a Willisa i jego stetryczałych koleżków. Tym razem jednak sprawa jest grubsza, bo przy okazji zginąć może kilkanaście milionów ludzi. Wiadomo, druga część, więcej bum, bum!
Willis jest bardziej ożywiony niż w innych filmach, ale i tak prawie śpi na ekranie. Mary-Louise Parker znów gra tak, jakby na planie „Weeds” niejedno zjarała, a Malkovich i Hopkins są… jak to oni, rewelacyjni.
Całość dotyczy szukania bomby, szukania miłości, szukania schronienia i szukania popcornu w kubełku. A teraz spoiler do tej recenzji – podobało mi się!
Idealne proporcje między głupkowatą akcją i żartami, a poważniejszą fabułą.
Obsada.
Niektóre dowcipy, które smakowały suszem.
Storm Shadow kopiący w metalową butlę.
Odpowiedź Bruce’a zza samochodu ostrzeliwanego z mini guna.
Pierwszy „RED” był jednym z najbardziej zaskakujący filmów jakie widziałem. Po zwiastunie, na którym eksponowano sceny akcji i proste „one linery”, spodziewałem się czegoś kosmicznie idiotycznego.
Okazało się jednak, że film jest nieco inny. Głupkowaty, ale świadomy swojej głupoty i nabijający się z niej w sposób idealny. Zadziwiające było też to, że scenariusz nie był kompletnie durny i miał idealnie wyważoną zawartość akcji i fabuły.
Druga część jest dokładnie taka sama. A może nawet bardziej zaskakująca, bo mówimy o sequelu. Jest tu więcej „epy”, to jasne. Zamiast jeździć po USA bohaterowie latają po całym świecie. Zamiast walczyć o własne życie, walczą też o życie innych. Film ani razu nie przekracza jednak granicy, po której mielibyśmy wrażenie, że to wszystko po to, by w drugiej części było głośniejsze bum. Jest go więcej, czasem nawet bardzo dużego, ale pomiędzy strzelaninami dostajemy też sporą dawkę fabuły. I znowu nie jest ona płytka jak wachlarz aktorskich możliwości Willisa. Podobnie jak w części pierwszej zdarzają się momenty poważniejsze. Dzięki rewelacyjnym aktorom zupełnie nie kłują one w oczy w zestawieniu ze strzelaninami.
Film idealny? Oczywiście, że nie. Niektóre żarty brzmią tak, jakby scenarzysta myślał, że jest bardziej błyskotliwy niż faktycznie jest. Bywa sucho. Zdjęcia w części pierwszej były też dużo ciekawsze (szczególnie w pierwszej połowie). Niemniej „RED 2” jest tym, czym letnie kino być powinno, a czego w największych blockbusterach nie znajdujemy. Filmem lekkim i przyjemnym, ale nie obrażającym widza swoją głupotą i nie stawiającym wyłącznie na efekty specjalne.
Po raz drugi zostałem zaskoczony. Mam nadzieję, że będzie i trzeci raz.