Gdy dowiedziałem się, że najnowszy terminator będzie miał podtytuł „Genisys”, coś we mnie pękło.
Terminator: Genisys. Przepiękna gra słów. Skomplikowany rebus zrodzony w umysłach najbardziej kreatywnych copywriterów w Hollywood. Rzecz tak piękna, że powinna być pokazywana w muzeach i na studiach filmowych.
Są oryginalne tytuły amerykańskich filmów, które sprawiają, że polskie odpowiedniki wyjęte z ucha wydają się przy nich czystą poezją. Niektórzy twórcy tak bardzo próbują przebić się do świadomości odbiorcy, że wymyślają tytuły swoich firmów w sposób podobny do pisania hip hopowych tekstów. Nie wszystko musi mieć sens, byle zapadało w pamięć.
W taki sposób oprócz Terminator: Genisys powstały na przykład potworki:
Czasem problemem jest też marketing. Na przykład paniczny strach producentów przed dodawaniem coraz wyższych cyferek w tytułach kolejnych części. Podobno powyżej „3” film zaczyna się źle kojarzyć, więc trzeba kombinować. Czasem dochodzi do tego, że po latach ustalenie która część jest pierwsza wymaga odwiedzenia Wikipedii. Najlepszy przykład, to seria Szybkich i wściekłych. Oryginalne tytuły wprowadzają cudowny zamęt.
Ktoś miał fantazję.
Teraz czekam już tylko na tytuły będące wzorami matematycznymi, całymi dowcipami albo zlepkiem przypadkowych znaków.
Dorzućcie w komentarzach swoje ulubione, najgorsze tytuły filmowe.