Dzisiaj bawię się w blogerkę modową i kupuje koszulki z bohaterami mojego dzieciństwa…
Zawsze chciałem posiadać pop-kulturowe koszulki na każdą okazję. Niestety, z kupowaniem t-shirtów są dwa podstawowe problemy – w necie nie da się przymierzyć, a w sklepie są za drogie. W efekcie w moim wypadku z tymi koszulkami jest jak z oglądaniem porno. Człowiek się napatrzy, popodziwia, a potem bez żadnych zobowiązań zapomni. Ciężko trafić na coś godnego uwagi, a do tego mieszczącego się w rozsądnej relacji cena – jakość. Ale perełki się trafiają. I w tym wypadku są na wyciągnięcie ręki.
Dzisiaj kupować koszulek nie planowałem. Potem jednak trafiłem przez przypadek do sklepu New Yorker. Wcześniej już udało się tam ustrzelić bardzo fajne koszulki z pixelowatymi wzorami, które kosztowały niecałe 30 zł. Tym razem żona znalazła jednak coś dużo ciekawszego.
W Masie Kultury wspominałem już kilkakrotnie o tym, że kiedy byłem mały oglądałem horrory. Działo się tak, bo często puszczała je telewizja, rodzice nie pozwalali (dodatkowe wyzwanie!), a o kasetę z „Piątkiem 13”, czy „Koszmarem z Ulicy Wiązów” było zdobyć równie łatwo co oranżadkę w proszku. Dodatkowo, to właśnie horrory oferowały to, czego nie miały inne filmy – fantastykę! Spotkanie z nieznanym. Tą atmosferę budowały jeszcze podwórkowe rozmowy. Wszyscy znali Freddiego, Crittersy i Laleczkę Chucky. Opowiadali na ich temat niestworzone historie. Jeżeli chciałeś być na czasie podczas zabawy samochodzikami w piaskownicy musiałeś poprzedniego wieczora wykiwać rodziców i zapuścić na wideo jedną z tych krwawych rzezi. Nikt nie mówił, że lata 90. były proste.
Ale koniec tych sentymentów. Przejdźmy do konkretów. Otóż w sklepie New Yorker (Kurde muszę ich skasować za tę reklamę. Przelewać mi kasę i to już! Jestę blogerę i się należy! ) moja żona (czytaj: najwspanialsza ze wszystkich żon) znalazła wieszak z bardzo ciekawą zawartością. Koszulki za 29.95 zł. , na których znajdują się:
Wszystkie postaci są namalowane w bardzo ciekawym, lekko komiksowym stylu. I co tu dużo gadać, są dosyć koszmarne (najlepsza ze wszystkich żon, za każdym razem gdy zobaczy mojego Pennywise powtarza, że jest ochydny). I dobrze, w końcu to bohaterowie horrorów z lat 80. i 90. a nie teletubisie. Wizerunki nie są chyba licencjonowane. Nigdzie nie ma żadnej dodatkowej metki, która mogłaby o tym świadczyć. W żadnym kontekście nie zostało tam także użyta nazwa serii filmów ani postaci. Jest tylko logo producenta koszulek FSBN i informacja o tym, że zostały wykonane w Bangladeszu (czyli prawdopodobnie z pominięciem wszelkich norm prawa pracy do których przyzwyczaiła nas Europa. Czyni to przedstawione na nich postaci podwójnie złymi). Koszulki są bawełniane. Ilustracja to solidny nadruk i mam nadzieję, że nie zejdzie przy pierwszym praniu. Ogólnie jakościowo prezentuje się to naprawdę dobrze.
Ważna informacja – są to koszulki z gatunku „slim fit”. Przeznaczone są one dla osób z w miarę szczupłą sylwetką. Dosyć mocno opinają się na wysokości barków i klatki piersiowej. Szerokość wraz z kolejnymi rozmiarami zmienia się minimalnie za to koszulki stają się coraz dłuższe.
Ja do domu wróciłem z największym koszmarem z dzieciństwa – Freddym Kruegerem oraz uroczym Pennywise z „It” Stephena Kinga. Jak dla mnie Krzyk był zbyt oczywisty, Jason wyglądał trochę jak stary dziad, a Chucky… Chucky jest ciągle zbyt przerażający…
Do zobaczenia kochani, a wy firemki wysyłajcie mi gratiski do teścików! ***
* Ogólnie przyjęte powitanie w segmencie blogów modowych.
***Jako, że to wpis godny blogerki modowej muszę także używać tradycyjnego pożegnania, albo dorwie mnie związek zawodowy szafiarek.