Źli agenci polują na dobrych, a dobrzy na złych. Tomek znów musi biegać!
Tytuł oryginalny: Mission: Impossible – Rogue Nation (tytuł polski: Biegnij Tomek, biegnij!)
Gatunek: niemożliwy
Reżyserował: Christopher McQuarrie, Pan od Jacka reachera
Za występ pensję pobrali: Słońce Hollywood, Hawkeye, Scotty, Marsellus Wallace, siakiś Pan i siakaś Pani, których nie znam, Jack Donaghy AKA The Shadow
W skrócie: Tomek biega, skacze, pływa, lata, bije, strzela i generalnie jest rewelacyjny!
Organizacja Impossible Missions Forces dostaje po tyłku od polityków i Tomek zostaje na lodzie. A że akurat trafił na pierwszy, dobry ślad Syndykatu, złej organizacji będącej przeciwieństwem IMF, to moment jest fatalny.
Ale spokojna głowa! Nasz Tomasz jest w stanie wykiwać oddziały specjalne CIA, bandy oprychów na motorach, a nawet samą śmierć!
Misja niemożliwa? Phi! Nie dla niego.
To jest piąty film w serii. PIĄTY! Jakie znacie inne serie filmów, w których piąta część jest jedną z najlepszych? Tom Cruise jako producent, robi w marce Mission: Impossible coś dobrego. Coś, czego powinno się uczyć na studiach dotyczących wysokobudżetowych filmów do popcornu. Pięć części i tylko jedna naprawdę nieudana. Piąty film i rewelacyjne widowisko na poziomie, które nie musi wcale wysadzać w powietrze trzech miast, by wzbudzać emocje i sprawiać radochę.
Mission: Impossible – Rogue Nation, to takie letnie kino akcji, jakie lubię. Efekciarskie, ale nie bazujące na wybuchach i walących się budynkach, tylko ciekawych, dobrze zrealizowanych scenach w nietypowych sceneriach. Ze scenariuszem prostym (połączenie „heist movie” z ciągłą ucieczką lub gonitwą), ale nie prostackim. Zabawne, ale nie głupie. Emocjonujące, ale nie męczące.
Naprawdę trudno się tu do czegokolwiek przyczepić. Najlepszy dowód na to, to fakt, że film jest moim zdaniem o jakieś 15 minut za długi, ale gdy myślę co bym z niego wyciął, to nie byłbym w stanie pozbyć się niczego. Jest tu dostatecznie dużo niemożliwych akcji na trzy inne części, ale każda sprawia tyle radości, że nie chciałbym ich widzieć gdzie indziej. Końcówka ma w sobie dwa banalne twisty, które były budowane zbyt długo, ale z drugiej strony zakończenie jest spokojniejsze niż cały film, co uwielbiam.
Do tego obsada i zdjęcia. Tom Cruise i Simon Pegg muszą się bardzo lubić. To widać na ekranie. Niektóre ich dialogi brzmią jak rozmowy kumpli przy piwie. Z kolei reżyser i operator zadbali o to, by w każdej scenie akcji wszystko było dobrze widoczne. Nawet wtedy, gdy kamera jest podczepiona przy kole mknącego motoru lub na masce przewracanego samochodu.
Moja żona podsumowała ten film jednym, celnym zdaniem: „Był bardzo satysfakcjonujący”.
Lepiej bym tego nie ujął. To idealne kino popcornowe, które satysfakcjonuje widza od stóp po czubek głowy, sprawiając masę radości w czasie seansu i nie upokarzając gdy myśli się o nim po fakcie.
Znakomicie Tomaszu, znakomicie.