Wystarczyły trzy odcinki i Hannibal ma już Masę Kultury na widelcu. Tylko nie upuść przed końcem sezonu!
Czy Hannibal to najlepsza serialowa premiera tego roku? Tego jeszcze nie wiem. Pewne jest jednak, że jest apetyczna jak dania przygotowane przez samego Lectera.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tym serialu, byłem nastawiony do niego negatywnie. Bo i pierwszy przekaz był mocno zniekształcony i nieprawdziwy. Miał to być serial o młodym Hannibalu pomagającym FBI rozwiązywać sprawy seryjnych morderców na długo przed tym nim został pojmany. Wyobrażałem sobie więc kolejną wariację na temat kryminalnych zagadek lub innego „Mentalisty”. Taki miałki serial zamieniający legendarnego mordercę w pupilka FBI, no w najlepszym wypadku w inną odmianę „Dextera”. Ale ten Hannibal nie jest pokornym misiem. To drapieżny i intrygujący potwór.
Głównym bohaterem tej historii nie jest jednak tytułowy super inteligentny morderca-kanibal, a agent specjalny Will Graham (w tej roli Hugh Dancy). Tą postać fani twórczości Thomasa Harrisa powinni znać doskonale. Jest to bowiem detektyw, który w książce „Czerwony Smok” doprowadził do ujęcia samego dr Hannibala Lectera. W filmie z 2001 r. w tą rolę wcielił się Edward Norton. Harris stworzył Grahama jako genialnego detektywa, w końcu tylko taki umysł mógł złapać mistrza wszystkich seryjnych morderców. Willowi pomogła w tym jego niezwykła zdolność – bardzo rozbudowana empatia pozwalającą lepiej rozumieć seryjnych morderców. I właśnie z tej umiejętności kpi Lecter sugerując, że śledczy złapał go głównie dlatego, że jest niemal taki sam jak on.
Ta umiejętność Willa oraz jego relacja z Hannibalem stała się podwalinami pomysłu na serial. Scenarzysta, Bryan Fuller (który wcześniej stworzył miedzy innymi rewelacyjny serial „Heroes”) napisał całą historię. Tak spodobała się ona stacji NBC, że ta zrezygnowała z normalnego cyklu kręcenia pilota i testów oglądalności. Zamiast tego „w ślepo” zamówiła od razu 13 odcinków pierwszego sezonu. I nie zrobiła błędu.
Serialowy Will Graham różni się od postaci z książki. Tutaj uwydatniono jego niecodzienne zdolności, podniesiono je nawet do rangi choroby. Will dalej jest genialnym śledczym i wykładowcą ale również ma wielkie kłopoty w życiu w społeczeństwie. Cierpi na Zespół Aspergera oraz posiada coś co można nazwać „czystą empatią” i nadaktywną wyobraźnię. Otóż Will potrafi dosłownie wczuć się w każdego przestępcę. Wystarczy, że odwiedzi miejsce brutalnej zbrodni. To „wczuwanie się” stanowi najbardziej efektowny (albo raczej – efekciarski) fragment serialu. Wizje Willa są przedstawione jako rekonstrukcja morderstwa, w której śledczy pełni rolę kata. Wszystko przedstawione jest w niezwykle dynamicznym, trochę chaotycznym montażu pełnym stop-klatek i wizualnych filtrów przypominających teledysk. Will swoje wizje kończy zawsze jednym i tym samym zdaniem „This is my design”.
W pilocie ten wizualny smakołyk jest pomyślany jako główny punkt sprzedaży serialu. I chyba nie jest to najszczęśliwszy wybór. Serial wydaje się przez to chaotyczny, pocięty i bardziej efekciarski niż głęboki i ciekawy. Na całe szczęście to uczucie znika z kolejnymi dwoma odcinkami, w których twórcy powoli odkrywają karty i pokazują co naprawdę chcieli osiągnąć, czyli stworzyć Hannibala na nowo. I to wychodzi im się znakomicie!
W dr Hannibala Lectera wciela się tutaj duński aktor Mads Mikkelsen, który poza swoim ojczystym krajem najlepiej znany jest z roli Le Chieffra, czyli płaczącego krwią przeciwnika Bonda z „Casino Royale”. Jest coś niezwykłego w tym aktorze, w jego twarzy i mimice. Jego Lecter jest inny od postaci stworzonej przez Hopkinsa, ale na pewno nie gorszy. Tutaj Hannibal nie okazuje niemal żadnych uczuć. Wydaje się zdystansowany do całej rzeczywistości i oschły, a może raczej znudzony całym otaczającym go światem, jakby posiadł już całą wiedzę i nic nie było w stanie go zainteresować na dłużej. Przynajmniej do momentu gdy Hannibal poznaje Willa. Od razu widać, że genialny śledczy wpada mu w oko i że między tą parą rozpocznie się dosyć zażyła relacja.
W książce Hannibal i Will poznali się przy okazji sprawy Kanibala. Dr Lecter miał pomóc młodemu, ale inteligentnemu detektywowi przygotować profil psychologiczny seryjnego mordercy. Will natomiast odkrył, że sam Lecter jest kanibalem. W oryginale dowiadujemy się, że Will złapał wcześniej sam innego seryjnego mordercę – Dzierzbę. W serialu znajomość śledczego i Hannibala zaczyna się właśnie przy sprawie Dzierzby (zresztą tak samo było w filmie „Czerwony Smok” z 2002 r.) Zmienia się jednak relacja pomiędzy tą dwójką. Tutaj Lecter nie tylko pomaga tworzyć profil psychologiczny mordercy, ale zostaje także osobistym psychiatrą Willa. I ten pomysł to strzał w dziesiątkę. Widzimy bowiem jak Hannibal zaczyna manipulować Willem. Jak nim się bawi, a jednocześnie go podziwia. Jeżeli pamiętacie gierki Hannibala z „Milczenia Owiec” to tutaj dostaniecie ich więcej. Po trzech odcinkach widać już wyraźniej, że Hannibal ma swój własny plan odnośnie Willa.
Widać, że twórcy starają się aby odcinki nie były zbyt schematyczne. Czasem Will tropi nowych seryjnych morderców, a chwilami zmaga się z własnymi demonami. Lecter natomiast jest zawsze gdzieś w tle. Czasem pomaga, czasem mataczy w sprawach i rzuca Willowi kłody pod nogi. Widz wie kim dokładnie jest Hannibal. W serialu spełnia on rolę tykającej bomby. Wiadomo, że prędzej lub później wybuchnie, gdzieś tam jest stoper odmierzający nieubłaganie czas do eksplozji. Widz jednak nie wie kiedy to nastąpi. A Lecter przypomina nam, że jest to nieuniknione pokazując pazurki to tu, to tam.
Zbrodnie są odpowiednio brutalne i zwyrodniałe. Ofiary przeważnie bezbronne, a ich ciała znajdują się w różnych fazach rozkładu. Sceny „pola grzybów’ z drugiego odcinka zapamiętam na długo. To wszystko pokazane jest dosadnie i brutalnie. Ohydnie. Jest jednak w tym serialu pewna poetyka nawiązująca do turpizmu i naturalizmu. Niepokojący klimat uwielbienia dla dzieł seryjnych morderców. Wszystkie zdjęcia są odpowiednio ponure, a twarze bohaterów często znajdują się w cieniu lub nienaturalnym oświetleniu. Bohaterowie są niejednoznaczni. Z powodu wizji Willa serial chwilami zahacza o oniryczny klimat i ociera się leciutko o horror. Oczywiście łatwo nam zaprzyjaźnić się i utożsamić z Willem, ale Lecter jest już zarazem pociągający i odpychający. Czyli dokładnie taki jaki być powinien. A, że Mikkelsen wygląda jak sam diabeł to efekt jest jeszcze mocniejszy.
Z reszty obsady warto wspomnieć ciekawą role Laurence Fishburne, który gra tutaj szefa Willa, nieświadomie wpychającego swojego najlepszego śledczego w objęcia Hannibala. Ciekawa jest także Lara Jean Chorostecki jako dziennikarka Freddie Lounds.
Nowy Hannibal to świetna obsada, montaż i zdjęcia. Opowieść trzyma nastrój filmów z Anthony Hopkinsem, ale jest rozpisana na serię. Wbrew moim obawom nie jest to kolejna opowieść o starciu genialnego detektywa i przestępcy. To raczej intelektualny romans tej pary, w którego tle obserwujemy wiele groteskowych trupów i dziwacznych seryjnych morderców. Coś dla siebie powinni znaleźć tu wszyscy miłośnicy thrillerów, serialów kryminalnych i filmów psychologicznych.
Wbrew pewnym wątpliwościom, które miałem po obejrzeniu pilota, teraz jestem już pewien – „Hannibal” to godna kontynuacja przygód słynnego seryjnego mordercy, który ostatni porządny występ zaliczył właśnie w filmie „Czerwony Smok” z 2001 r. Pytanie tylko dokąd „Hannibal” zmierza. Mam wrażenie, że ta opowieść świetnie sprawdzi się w jednym sezonie. Jeżeli NBC nie planuje silnego finału (czyli aresztowania Hannibala), a pragnie ciągnąć te gierki przez 3 sezony to formuła raczej szybko się wyczerpie.
No ale teraz nie ma co przejmować się przyszłością. Na dzisiaj „Hannibal” wydaje się wierny oryginalnej serii i dopisuje nowy rozdział do życia doktora Lectera. Rozdział, który mam nadzieję, zakończy się wspaniałą ucztą!