Nekros, nomos, eikon…
Tytuł oryginalny: Evil Dead (tytuł polski – “Koszmar w lesie”).
Gatunek: Come get some!
Reżyserował: nieznany Hiszpan
Za występy pensje pobrali: laska z Suburgatory, sobowtór Kurta Cobaina w okularach, fajna laska z Cloverfield, przypadkowy przystojniaczek, nieznana młodzież
W skrócie: wzruszająca historia o odwyku w leśnym domku.
Narkotyki są złe. Dlatego trzeba je rzucić nim one rzucą ciebie do trumny. Najlepiej robić to w osamotnionej leśnej chatce. Wiecie, takiej z piwnicą w której wisi za ogon tuzin zdechłych kotów i ciągle wali spalenizną po ostatnim paleniu demona. Nie ma lepszego miejsca na odwyk! W to miejsce odosobnienia koniecznie trzeba zabrać ze sobą brata i całą bandę głupich nastolatków. Wskazane są przynajmniej dwie ładne koleżanki (jedna może być lekarzem), oraz podróba Curta Cobaina, która na bank znajdzie nawiedzoną książkę i przeczyta inwokacje zapraszającą demona do połknięcia wszystkich okolicznych dusz. Warto też być dendrofilem, bo seks z drzewem wydaje się nieuniknionym skutkiem takich zabaw. Na całe szczęście zawsze w okolicy jest piła spalinowa….
Przerysowana przemoc i odcinanie kończyn. Wszystkie nawiązania do oryginału. Końcówka oraz scena po napisach (albo raczej SCENA PO NAPISACH). Pierwszoosobowe najazdy kamery (evil vision znany z oryginału). Głowa wystająca z piwnicy. Efekty specjalne i charakteryzacja. Tempo akcji, klimat i ukryta nutka ironii.
Zbyt długie rozkręcanie się akcji. Ale to wyszukane trochę na siłę.
NAJLEPSZA SCENA: Finałowe cięcie w krwi na tle ognia. Groovy!
Nowy Evil Dead to niby znowu to ta sama historia o młodzieży mierzącej się w opuszczonej chatce z pradawnym złem. W kinie widzieliśmy to już przynajmniej dwa razy. Czy potrzebny nam był ten film? TAK!
Reżyser, Fede Alvares powtarza to czym oczarował nas Sam Raimi. Przy niskim budżecie (niecałe 17 mln dolarów) tworzy jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat. Świetny od strony technicznej i wykraczający poza ramy tradycyjnego straszydła. Film zrealizowany jest po prostu mistrzowsko. Wbrew temu co napisane jest na plakatach jego główną misją nie jest wcale straszenie. Nowy Evil Dead zrobiony jest przede wszystkim po to żeby był zajebisty. Żeby odświeżyć kult tej serii. A Evil Dead nie umiera nigdy!
Film Jest świeży i wciągający, pomimo że to już trzeci reemake tej samej historii (dwa pierwsze zrobił sam Sam Raimi). Drzwi do wielkiej kariery otworzyły się przed Alvaresem otworem, zupełnie jakby zawarł pakt z demonem…
Nim poszedłem do kina, obawiałem się, że nowy Evil Dead zbyt mocno pójdzie w stronę slashera. Ale tak nie jest. O ile w oryginale nie brakowało humoru, to nowy Evil Dead jest ironiczny, co nie pozwala (całe szczęście!) na odbieranie tego kina zbyt poważnie. Film nie skręca też przesadnie w stronę gore, chociaż uświadczymy w nim kilka całkiem ohydnych scen. Co ważne obraz kończy się takim wylewem kultu, że po prostu ciężko nie czekać na kolejną część. A po sukcesie finansowym ( temu taniemu obrazowi , w porównaniu do innych Hollywoodzkich filmów, udało się nawet wbić na szczyt Box Office) kontynuacja jest przesądzona. Evil Dead znowu będzie trylogią. Liczę na taką zmianę nastroju i skali jak w oryginale (chociaż niekoniecznie ten sam setting).
To nie tylko reemake. To także pełnoprawna, czwarta część Evil Dead. Och, jak ja bym życzył Indianie Jones, żeby ostatnia kontynuacja jego przygód też trzymała taki poziom…