Jeśli będziesz próbował być taki jak wszyscy, to będziesz jak nikt.
Telewizja kablowa SyFy rozpoczęła emisję zapowiadanego od dawna serialu Defiance. Opowiada on o świecie niedalekiej przyszłości, w którym to kosmiczne rasy z kolektywu Votans przyleciały na Ziemię w poszukiwaniu nowego domu, ale rokowania z Ziemianami przerwał jakiś idiota z karabinem. Wybuchła wojenka, po której Niebieska Planeta nie wygląda już tak jak dawniej i wszędzie szwendają się kosmici. Trochę to upraszczam, ale nie bardzo.
Premiera serialu, to wydarzenie dość ważne, bo widać bardzo wyraźnie, że SyFy chce tą produkcją zbudowań nową, potężną markę. W pierwszym, trwającym półtorej godziny, odcinku serialu jest tyle informacji na temat ras, historii bohaterów, słynnych bitew, broni, lokacji, a nawet obcych języków, muzyki i tańca, że można by tym zapełnić piętnaście sezonów, trzech różnych produkcji. Informacje są nam wpychane do gardeł prawie, że na siłę. To trochę tak jakby Tolkien chciał przedstawić ogrom stworzonego przez siebie świata na 20 stronach. Gdyby owa mnogość wątków okazała się niewystarczająca do przykucia uwagi pokolenia ADHD, to zawsze jest jeszcze gra wideo osadzona w tym samym świecie.
Pierwszy sezon serialu będzie miał 12 odcinków. Zobaczymy w nim Julie Benz, która w „Dexterze” zaprezentowała się w całej okazałości, Mię Kirshner, którą kocham, Granta Bowlera, który ma być nowym Malcolmem Reynoldsem z „Firefly” i jego przybraną córkę z kosmosu w skórze Stephanie Leonidas, której make up sprawia, że z pięknej dziewczyny zrobił się troll.
Obsada nie jest nawet najgorsza. W słabe teksty stara się tchnąć nieco życia i nawet czasem się im to udaje. Najbardziej Julie Benz, pannie Kirshner (którą kocham, mówiłem już?), a jeszcze bardziej głównemu bohaterowi granemu przez Bowlera. Jego Jeb Nolan to zawadiacki lekkoduch, ale taki, którego musimy pokochać. Troskliwy i bohaterski. W jednej scenie rzuca się na burdel mamę (Kirshner) jak na krwisty stek, a w drugiej ratuje niewinne sieroty. Jeśli komuś ta postać nie skojarzy się z bohaterami seriali „Firefly” lub „Farscape”, to znaczy, że ich nie oglądał.
Czyli generalnie jest nieźle tak? No właśnie nie do końca. Gdyby ten serial wyszedł 10-15 lat temu, to byłby hiciorem. To jest prawie idealna kalka tych dawnych seriali SF, w których bohaterowie są prości, eksplozje wielkie, a opowieści nie udają dramatów psychologicznych, tylko są rasowym SF.
Brzmi nieźle, tylko że już po pierwszym odcinku Defiance widzę dwa problemy.
Po pierwsze twórcy wyraźnie biorą do ust więcej niż mogą przerzuć. Spektakularne bitwy, majestatyczne widoki i monstrualni przeciwnicy strzelający z broni plazmowej, to jest świetny pomysł, tylko że jeśli wygląda to gorzej niż animacje zrobione dla StarCrafta II, to coś jest nie tak. W tym serialu za dużo jest efektów komputerowych, które wyglądają jak efekty komputerowe. I to nawet w scenach, które zupełnie tego nie potrzebują, jak np. pościg samochodami. Tak sztucznie wyglądającego modelu 3D auta, to ja już dawno nie widziałem.
Kwestie techniczne są jednak mniej istotne, bo przecież Gorn ze Star Treka zawsze wyglądał jak koleś w gumowym kombinezonie, a jego pojedynek z kapitanem Kirkiem i tak przeszedł do historii gatunku.
Bardziej w Defiance drażni mnie fakt, że nie mam bladego pojęcia czym ten serial ma być. Być może w kolejnych odcinkach się to wyjaśni, ale w pilocie nie wiedzieli tego chyba sami twórcy. Zapewne z tego powodu mamy tutaj wszystko. Na przykład:
W pilocie „Defiance” jest wszystko, a zarazem nic, bo historia jest prosta, wydarzenia kompletnie przewidywalne, a niektóre sceny przeraźliwie tandetne (poczekajcie aż zobaczycie łysego kosmitę obsługującego gestami dziwny interfejs potężnego źródła mocy – ubaw po pachy). Tak jak pisałem wcześniej, jest to serial SF lat 90-tych czy początku 2000, tylko przypadkiem zrobiony w roku 2013.
Jeśli tęsknicie za takim SF, to chwytajcie śmiało za „Defiance”. Jeśli jednak lubcie fantastykę nieco bardziej ambitną, to przypuszczam, że w tym świecie jej nie znajdziecie.