Chcę być Człowiekiem Mrówką!
Tytuł oryginalny: Ant-Man (tytuł polski: Mrówko-Człek)
Gatunek: udany
Reżyserował: NIE Edgar Wright :( ale Peyton Reed też dał radę
Za występ pensję pobrali: mąż Phoebe Buffay, Michael Douglas w wersji oryginalnej i CGI, Kate z Losta, pijak z House of Cards, mrówki
W skrócie: Człowiek Mrówka ratuje świat, a ja jestem w szoku jak dobrze bawiłem się na tym filmie!
Mąż Phoebe Buffay w rzeczywistości Marvela jest bardzo zdolnym, bardzo błyskotliwym i trochę głupim włamywaczem, który pewnego dnia kradnie strój Ant-Mana i ląduje w ściekach. Dosłownie.
Jego małe, ale silne ciałko musi poradzić sobie z wielkimi problemami, by uratować świat przed atakiem mikroskopijnych żołnierzy oraz utrzymać miłość córki.
Pomagają mu w tym oryginalna Mrówka z brodą i jej córka, która przypomina pewną znaną elfkę. Są też mrówki. Bardzo dużo mrówek.
Ten film nie miał prawa się udać. Ant-Man nie interesuje prawie nikogo, nikt za nim nie szaleje i wszyscy uważają, że to głupi bohater. Na domiar złego z reżyserii zrezygnować genialny Edgar Wright, a zastąpił go przeciętny Peyton Reed. To nie mogło się udać.
Ale udało się!
Marvel po raz kolejny udowodnił, że jest firmą, która najlepiej sprawdza się w momencie gdy musi sięgnąć po coś niepewnego. Wtedy uruchamiają się największe pokłady kreatywności i zamiast przeciętnej „napierdzielanki” w stylu Ultrona dostajemy lekki, zabawny i niesamowicie dobrze poprawiający humor film akcji, po którym Ant-Man nie tylko wydaje się być cool, ale momentalnie może wejść z podniesioną głową w szeregi Avengersów.
Edgar Wright, reżyser Hot Fuzz, Świtu Żywych Trupów, To już jest koniec i (moim zdaniem) geniusz komedii, zrezygnował z reżyserii tego filmu, ale pozostawił po sobie scenariusz, wizję i luz, znany z jego produkcji. Peyton Reed, twórca np. Yes Mana, okiełznał jakoś materiał, zdolną obsadę i mistrzów od efektów specjalnych, klejąc wszystko w spójną całość.
To klasyczna opowieść „od zera do superbohatera”, w której jest walka o świat, miłość swego życia i obowiązkowy trening herosa. Coś, czego u Marvela nie było już dość długo. Ant-Man udowadnia po raz kolejny, że ten schemat stary jak komiksy zawsze się sprawdza.
Najlepsze określenie dla tego filmu to – satysfakcjonujący. Humor jest naprawdę udany. Efekty specjalne ciekawe i WRESZCIE pokazujące coś innego. Akcji jest dostatecznie dużo byśmy czuli się zaspokojeni, ale nie aż tyle, by znudziła. Bohaterowie są prości, ale nie sposób ich nie lubić. Są znakomite nawiązania do Avengersów, a dodatkowo twórcy rozumieją, że Ant-Man to dziwny bohater i mają dystans do samych siebie. Na początku film nabija się z Człowieka Mrówki tak dosłownie, że aż robi się go żal. Miniaturowy koleżka obijający szczęki wrogom wydaje się tak głupi, że siedząc w kinie nie wierzymy jak w ogóle do tego doszło? Jednak im dalej w mrowisko, tym ten bohater coraz bardziej ma sens. Aż do momentu, gdy armia mrówek z latarkami i bombami na odwłokach nie wydaje się nam wcale dziwna, tylko czadowa!
W jednym fragmencie film wchodzi nawet w tematykę totalnie „odjechaną”, której nie powstydziłby się nawet Interstellar.
Oczywiście nie brakuje tu głupot i niedoróbek. Najbardziej w tego typu opowieściach dobija mnie filmowa logika wielkich korporacji i czarnych charakterów. „Mamy w rękach technologię pozwalającą na zwiększanie i zmniejszanie wszystkiego co się nam podoba. Zamiast zarobić tryliardy dolarów na miniaturyzacji elektroniki, utylizacji śmieci itp. zamieńmy ją w broń i sprzedajmy złym panom!”. Winszuję zmysłu biznesowego.
Momentami jest tu również paskudna ekspozycja, w której bohaterowie mówią nam coś co widzę lub robią, jakbyśmy byli idiotami. Michael Douglas to też chodząca Wikipedia, która sypie faktami z rękawa (chociaż tę postać ratuje akurat kunszt aktorski Douglasa, który jest w stanie sprzedać wszystko).
Wszystko to jednak nie ma znacznie, ponieważ w czasie seansu jest ekscytująco, efekciarsko (w taki fajny, inny sposób) i przezabawnie. Jeśli na ostatniej scenie w filmie, w której najbardziej czuć serce Wrighta, nie będziecie się zwijali ze śmiechu, to obiecuję, że zjem całą cytrynę.
Marvel znowu to zrobił. Wziął nieciekawego, niepopularnego, przez wielu całkowicie zapomnianego bohatera i zmienił w Avengera. Tym razem przepisem na sukces był humor, prosty, ale sprawdzony schemat i bardzo satysfakcjonujące sceny akcji, które były na tyle inne niż to co obecnie widzimy zazwyczaj w blockbusterach, że z niecierpliwością wyczekiwałem każdej kolejnej.
Bawiłem się znakomicie i polecam Wam iść na Ant-Mana do kina.
Michał, myliliśmy się. To nie jest drugi Thor. Jest dużo lepiej!